niedziela, 23 lipca 2017

Zawieszam.

Okay. Hej.
Jak sam tytuł wskazuje zawieszam bloga.
Przyczyna?
Pracuje xd
Pracuje 10h dziennie i potem nie mam czasu ani siły ogarniać bloga.
Kiedy wracam?
Myślę, że jakoś w połowie sierpnia. Jak tylko wrócę do domu zabieram się za kolejny rozdział.
Noi przepraszam, że tak późno o tym pisze, ale no...
Mam nadzieję, że poczekacie chwilkę xd
A i jeżeli ktoś nie chce wchodzić tu i patrzeć kiedy rozdział to na snapie będzie info : forestkate
Miłych wakacji !(:
-Kate xx

wtorek, 11 lipca 2017

21.

Mało spałam, ale zdążyła mi się przyśnić randka z Charliem. Byliśmy na jakimś festynie, był koncert, zgubiliśmy siebie w tłumie, znalazłam go na ławce, ale się nie odzywał. Krzyczałam, szturchałam go, wydawał się tego nie słyszeć jakbym była duchem.
Gdy się obudziłam myślałam nad tym
 i przyszedł mi do głowy niewykonalny pomysł. 
-Mamo! -zbiegłam po schodach, była w jadalni więc zamknęłam jej laptopa, żeby uważnie mnie słuchała.
-Skarbie muszę wysłać maila i jechać do biura.-westchnęła.
-Już wiem jak im pomóc!
-Pomóc? Komu?
-Dziewczynom ze szpitala!
-Okradniesz bank? -uniosła brwi.
-Zorganizuję koncert charytatywny.-powiedziałam tak podekscytowana, że nawet jej kamienny wyraz twarzy nie ostudził moich emocji.
-Jaki koncert, Kate? -zamrugała kilka razy.
-Muzyczny, a jaki.
-Dobrze, a kto na nim wystąpi?
Dobra, tu faktycznie pojawił się problem.
-Skąd weźmiesz pieniądze na to wszystko?
Dobra. Tu pojawił się kolejny problem.
-Kto zagra za darmo? Muzykom też będziesz musiała zapłacić.
-Pieniądze zawsze da się jakoś załatwić. -przegryzłam wargę, może faktycznie to wygląda na niewykonalne, ale wystarczy się tylko nad tym zastanowić.
-Jasne, że tak Kate. Tylko ty chcesz załatwić pieniądze na koncert, który właśnie ma pomóc załatwić pieniądze na operację dla dziewczyn. -mówiąc to kręciła oczami tak bardzo jak było to pogmatwane.
-Kurczę... Może jakoś da się uciąć koszty do minimum.
-Nawet to minimum to będzie dużo. A może sprzedamy dom?-wystrzeliła brwi do góry i otworzyła laptopa.
-Dzięki za wsparcie.
-Zawsze możesz na mnie liczyć. -powiedziała pod nosem skupiając swoją uwagę na pracy.
Nie potrzebuję jej poparcia, sama dam sobie radę. Tylko jak? Nigdy nie organizowałam koncertu i nawet nie wiem od czego zacząć.
Zakładam, że trzeba mieć na to zgodę przewodniczącego rady, znaleźć miejsce, muzyków, scenę... Ale na początku wypada porozmawiać z rodzicami dziewczyn.
Naprawdę się napaliłam na ten pomysł i nie dopuszczałam do siebie myśli, że to może się nie udać.
Umyłam się, zrobiłam stonowany makijaż i ubrałam tak, żeby wyglądać poważnie. 


-Na ile lat wyglądam? -zeszłam na dół.
-19.-stwierdziła rzucając na mnie szybkie spojrzenie.
-Tyle mam. -uniosłam brwi.
-No właśnie. Ja próbuje się odmłodzić, a ty postarzyć?
-Chcę wyglądać poważnie.
-Trzeba było założyć garnitur.
-Mamo...
-Żartuje przecież. Buty na obcasie powinny trochę pomóc.
-A może... -zrobiłam proszącą minę.
-Nie. -spojrzała na mnie poważnie. -Nie ma mowy.
-Mogę Gucci? -podeszłam do niej i mocno przytuliłam. -Wiesz jak cię kocham.
-Też cię kocham, ale te buty bardziej.
-Mamo!
-Kate, wiesz ile one kosztowały? Nie ma mowy, masz mnóstwo butów.
Złapałam ją za policzki i wydęłam dolną wargę, a pięć minut później szłam na przystanek autobusowy w pięknych, błyszczących szpilkach Gucci.
Pojechałam prosto do szpitala, gdzie zostałam wyściskana przez dziewczyny. Poprosiłam, żeby zadzwoniły do swoich rodziców.
-Dzień dobry, Kate Porter. -podałam rękę mamie, a potem tacie Sofii.
-Margaret Collins.
-Stuart. Ty jesteś wolontariuszką, prawda?
-Tak, proszę usiąść.
Byłam tak zestresowana, że cała się trzęsłam, co jeżeli zareagują tak jak moja mama.
-Bardzo lubiłam Jasmin i moim zdaniem to niedorzeczne. Nie może być tak, że ktoś umiera chodź są sposoby leczenia, życia nie można liczyć w dolarach. -spojrzałam na swoje dłonie.
-Wie pani... -zaczęła mama Alyshii.
-Wystarczy Kate. -uśmiechnęłam się lekko.
-Kate, nie możemy nic na to poradzić. Operację są bardzo drogie, a my nie mamy nawet jednej czwartej sumy. Modlę się o cud.
Dobrze, że jednak poszliśmy do świetlicy i nie ma tu dziewczyn. Widok zrozpaczonych rodziców łamię serce.
-Dlatego właśnie chciałam z państwem porozmawiać. Przyszedł mi do głowy pomysł, a mianowicie koncert charytatywny. Wiem, że to wydaje się niemożliwe, ale...
-Dziewczyno jak ty chcesz zorganizować koncert charytatywny? -przerwała mi matka i nie powiem, było to trochę niemiłe. -Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Przecież koszty tego będą większe, niż sama operacja.
-Na pani miejscu próbowałabym każdego sposobu. -powiedziałam cicho i odchrząknęłam. Tłumaczyłam sobie jej zachowanie, tym, że gdzieś z tyłu głowy ma tą myśl, że jej córka może umrzeć.
-Nawet jeżeli państwo mnie nie poprą na własną rękę będę próbowała coś zdziałać, nie liczyłam na pomoc, chciałam tylko poinformować.
Spojrzałam na mamę Sofii, która wydawała się być bliska płaczu, nie dziwię się jej i nawet zrobiło mi się głupio, że może daję im złudną nadzieję.
-To szalone. -stwierdziła pani Collins. -Ale tonący brzytwy się łapie. Długo z mężem staraliśmy się o dziecko, jest dla nas najważniejsza i zrobię wszystko by mogła w przyszłości przyjeżdżać do mnie z wnukami. Tylko jak to zrobimy? -spojrzała na mnie, więc posłałam jej pokrzepiący uśmiech.
-Szczerze? Jeszcze nie wiem, ale mogę dać słowo, że jeżeli się za coś wezmę to nie odpuszczę dopóki tego nie osiągnę. Na początku muszę otrzymać zgodę od władz hrabstwa.
-Jak chcesz to zrobić?
-Jeszcze nie wiem...
***
-Dzień dobry, muszę porozmawiać z przewodniczącym rady. -oparłam się o ladę i spojrzałam na panią sekretarkę.
-Jak to przewodniczącym rady? -spojrzała z nad okularów. Wyglądała typowo jak ta sekretarka, która daję swojemu szefowi.
-No normalnie... Dobrze trafiłam? -rozejrzałam się dookoła. Jestem tak zdenerwowana, że na śmierć zapomniałam o kulturze. Z resztą to chyba nie jest moja mocna strona.
-Pan Smith jest zajęty.
-Mam ważną sprawę.
-Pan Smith też. -olała mnie i wróciła do swoich papierów.
-To te drzwi? -wskazałam na jedyne jakie tam były i nie czekając na odpowiedź, zapytałam i weszłam do dość sporego pomieszczenia.
Było w kolorach brązu i bieli z typową ścianą oknem, a przy wielkim biurku siedział eleganckie, trochę przy sobie mężczyzna.
-Dzień do...
-Przepraszam, ta pani sama tak weszła. -przybiegła sekretarka piszcząc jakby się stało nie wiadomo co.
-Pani to...? -spytał kompletnie zdezorientowany i wstał od razu zapinając guzik marynarki.
-Kate Porter. -podeszłam i podałam mu dłoń.
-Andrew Smith. Amanda możesz nas zostawić. -kobieta posłusznie wyszła zamykając za sobą drzwi. -Proszę niech pani usiądzie. -wskazał na krzesło naprzeciwko siebie i jak dżentelmen czekał aż usiądę pierwsza. -Więc jaka to sprawa?
-Poważna i dość błaha. Chciałabym zorganizować koncert charytatywny. -jak tylko to powiedziałam uniósł brwi i położył dłonie na biurko.
-Faktycznie błaha sprawa.-odrzekł ironicznie.
-I poważna.
-Czyli to jednak nie żart?
-A czy wyglądam jakbym żartowała?
-A mogę dowiedzieć się czegoś więcej?
-Jestem wolontariuszką, odwiedzam chore dzieci w szpitalu, ostatnio jedna z moich dziewczyn umarła, wie pan dlaczego? Ponieważ operacja kosztowała niewiarygodnie dużo, jakimś cudem udało się uzbierać potrzebną kwotę, ale było o dobę za późno. Umarła na lotnisku. Nie chcę żeby powtórzyło się to kolejny raz, ten koncert może uratować im życie. -zacisnęłam wargi i po jego współczującym spojrzeniu sądziłam, że jestem na wygranej pozycji.
-Pani Porter... -westchnął. -Rozumiem panią i bardzo współczuję, ale nie mamy środków na zorganizowanie tak wielkiej imprezy. Przecież to ogromny wydatek nie sądzi pani, że to nie ma sensu? Trzeba będzie opłacić artystów, których ktoś będzie chciał słuchać, wynająć ochronę, organizatorów, którzy się na tym znają, dźwiękowców, wielki sztab ludzi...
Kurczę, wpadłam na ten pomysł jakieś trzy godziny temu i nie zdążyłam pomyśleć o tym w ten sposób.
-Ja bym to wszystko załatwiła. Potrzebuję tylko zgody i miejsca. -twardo patrzyłam mu w oczy, żeby się ugiął
-Mogę zapytać ile ma pani lat?
-Dziewiętnaście.
-Z całym szacunkiem, ale ja będąc już dobrych kilka lat w tej branży nie potrafię sobie tego wyobrazić, jest to wręcz groteskowe przedsięwzięcie, a dziewiętnastolatka chce się tego podjąć?
-To jak to pan nazwał "groteskowe przedsięwzięcie" może uratować kilka żyć. Jeżeli dla pana to jest zabawne, to powtórzy to pan na pogrzebie jednego z tych dzieciaków. -wstałam poraz kolejny przekonując się, że wyjście z mojego pieprzonego pokoju to był błąd.
-Pani Porter.-zatrzymał mnie, gdy otworzyłam drzwi. -Jutro jest zebranie rady, jeżeli uda się pani ją przekonać, to sam będę składał scenę. -a jednak. Uśmiechnęłam się pod nosem i z podniesioną głową udałam się do windy.
***
-Byłaś u prezesa Rady?!-mama o mało co nie wypluła kanapki, gdy opowiedziałam jak spędziłam dzień.
-Przecież mówiłam, że wszystko załatwię.
-Myślałam, że to tak tylko... A co on na to?
-Na początku tak jak ty, ale ostatecznie powiedział, że jutro mam powiedzieć to radzie.
-Boże dziecko, w co ty się wpakowałaś. Kiedy to będzie?
-Jutro o 10.
-I ty do jutra chcesz obmyślić plan jak zorganizować koncert bez dostępnych środków?!
-Właściwie to tak. -zmarszczyłam brwi, a potem podparłam głowę na dłoniach. -Kurczę... Ja tylko chciałam pomóc.
-Ja nie wiem po kim ty masz taki charakter. -położyła dłoń na moim ramieniu. -Bierz laptopa, wygląda na to, że obie nie prześpimy nocy. -podniosłam głowę, żeby się upewnić czy nie żartuje.
-Poważnie?! Jezu, mamo, jesteś najlepsza.
Nad wszystkim siedziałyśmy do drugiej w nocy, ale wyglądało to w miarę racjonalnie. Artyści okazali się najmniejszym problemem, przecież znam Leo, który zna ludzi z tej branży. Może nie są takimi gwiazdami jak Justin Bieber, ale każdy z wykonawców/kapel ma swoich fanów, jeżeli będzie załóżmy pięć występów to już spora liczba osób, plus reklama. Jeżeli ludzie dowiedzą się jaki jest cel, przyjadą by chociaż udawać, że to ich obchodzi. Stwierdziłam, że jako ochronę można, by zaangażować znajomych. Brzmi to śmiesznie, ale jeżeli poproszę o pomoc Rusha, Camerona i Matta to oni poproszą o pomoc swoich znajomych i uzbiera się spora grupa.
To samo opowiedziałam na zebraniu rady, stojąc na mównicy i mówiąc to stu osobom. Zareagowali na początku jak każdy, ale, gdy zaczęłam opowiadać o szczegółach zaczęli o tym myśleć.
-Jak to ochroną będą znajomi? Przecież to nielegalne. -stwierdziła kobieta w zielonej koszuli.
-Nie, jeżeli będzie to wolontariat. Muzykom nie trzeba będzie płacić, to przecież charytatywne. Myślę, że wolontariat do, którego należę również się zaangażuje, więc pomogą mi w organizacji.
Po tym zapadła głęboka cisza, nie wiedziałam czy wyszłam na kretynkę, czy kretynkę z dobrym pomysłem.
-Będzie pani chodziła z puszką i prosiła o pieniądze?-wyśmiał mnie jakiś mężczyzna.
-Myślałam raczej o płatnych biletach, ale jeżeli ktoś będzie chodził z puszką to nie zaszkodzi.
W tym momencie zrobiło się głośno od szeptów, więc pan Smith zajął moje miejsce.
-Kto jest za kontynuowanie projektu? -nachylił się nad mikrofonem. Zmierzyłam salę wzrokiem i miałam wrażenie, że minęły wieki zanim pojawiła się pierwsza ręka. Chwilę potem widziałam tylko dłonie osób, które uznały mój pomysł za dobry, oczywiście były osoby przeciw, ale były to jednostki.
-Gratuluję pani Porter, widzimy się w poniedziałek. Mam nadzieję, że po szczegółowym rozpatrzeniu, będzie równie dużo głosów za. -mężczyzna uścisną moją dłoń i właśnie wtedy poczułam, że to może się udać.
Weszłam do windy, a zanim drzwi się zamknęły jakaś kobieta zatrzymała je dłonią i stanęła naprzeciwko mnie. Wyglądała na jakieś 27/29 lat.
-Brigitte Gamson. -podała mi dłoń, którą uścisnęła próbując nie zaśmiać się z jej nazwiska.
-Kate Porter.
-Podjęłaś się dużej inicjatywy.
-Chyba narazie dobrze mi idzie.
-Prawda. -uśmiechnęła się, ale raczej tak z grzeczności. -Uważam, że to wspaniały pomysł, pomagałam w organizacji zeszłorocznego "Dnia miasta" i jeżeli będziesz potrzebowała pomocy z wyliczaniem kosztów to chętnie pomogę.
-Czekaj, co? Na prawdę?
-Tak. To żaden problem.
-Byłoby świetnie. Muszę załatwić wszystko do poniedziałku. Dzisiaj idę jeszcze porozmawiać z rodzicami tych dzieciaków, jutro załatwię to z wolontariatem, w weekend wezmę się za zespoły, może w piątek?
-Dziewczyno ty w ogóle śpisz? Piątek jest okay.
Do soboty prawie w ogóle nie spałam, ciągle coś robiłam, ale myślałam co zrobię i jak. Brigitte bardzo mi pomogła, jeżeli załatwię kogoś kto będzie chciał grać za darmo, załatwię kilkudziesięciu "wolontariuszy" jako ochronę i pomoc ogólną, kogoś kto będzie dźwiękowcem (Max zna się na takich rzeczach), to zostaje tylko pozwolenie, miejsce oraz scena, na którą wynajęcie wybłagam radę.
Jest sobota, więc w mieście powinien być Charlie. On mnie nienawidzi, a ja muszę prosić go o pomoc, super. 



Napisałam do niego smsa, że mam ważną sprawę i żebyśmy się spotkali o 12 w knajpie niedaleko domu jego mamy.
-Możesz mi powiedzieć dlaczego jechaliśmy tu skoro jest milion restauracji bliżej? -spytał Leondre, którego zgarnęłam po drodze.
-Zobaczysz. -otworzyłam drzwi i weszłam rozglądając się w poszukiwaniu blondyna. -Chodź tam. -pociągnęłam go za dłoń do stolika przy, którym siedział. Cała nasza trójka mierzyła się wzrokiem i powoli zaczęło robić się niezręcznie.
-Usiądź. -popchnęłam Devriesa, na miejsce obok Charliego, a sama usiadłam na przeciwko. Wytłumaczyłam im wszystko i czekałam na jakiekolwiek poparcie.
-Leo, możesz jej powiedzieć jak bardzo to jest niedorzeczne. -blondyn patrzył na mnie wielkimi oczami.
-Kate, tobie na prawdę aż tak się nudzi? Ty w ogóle siebie słyszysz?
-To naprawdę może się udać. Mam poparcie rady, potrzebuję tylko trochę pomocy.
-Przepraszam, bo chyba się przesłyszałem, ty po tym wszystkim masz czelność prosić mnie o pomoc?
-Po jakim wszystkim? Coś mnie ominęło?
-To mnie ominęło. Gdy mnie nie było wziąłeś się za moją dziewczynę. -blondyn lekko uniósł głos.
-Dowiedziałeś się? Z resztą nie jesteście razem już ponad rok.
-Hej, możecie się nie kłócić? Nie po to się spotkaliśmy.
-Przepraszam, mogę przyjąć zamówienie? -podeszła kelnerka na szczęście ratując atmosferę.
-Dla mnie kawę.
-Sok jabłkowy.
-Dla mnie to samo.
-To jak pomożecie mi?-spytałam, gdy kobieta odeszła.
-Dlaczego miałbym ci pomagać?
-Nie proszę cię o pomoc dla siebie.-spojrzałam na niego poważnie, a on spuścił wzrok.
-Czego od nas oczekujesz?
-Potrzebuję muzyków. Myślałam, że może...wystąpicie? Znacie kogoś kto mógłby wystąpić?
-Heh, my mamy wystąpić? -prychnął Leo. -Nie wiem, czy pamiętasz, ale BAM już nie ma.
-Ale może być. Wiecie co to by było gdybyście wrócili na scenę? Bambinos by oszalały.
-Może i tak, ale już z tym skończyliśmy.
-Marzyliście o tym, tyle poświęciliście, a teraz chcecie oddać miejsce komuś innemu?
-To wszystko przez Charliego. -brunet schował twarz w dłonie. -Wszystko spieprzył jak zawsze, to mu idzie najlepiej.
-Ile razy mam cię przepraszać?
-W dupie mam twoje przeprosiny, chciałem żebyś to naprawił!
O. Czyżby progres?
To był tak piękny moment, gdy patrzyli na siebie, a ja czekałam, aż się pocałują.
-Wystąpimy.-Charlie spojrzał na mnie i kiwną głową.
-Dobrze. Więc... Potrzebuję jeszcze kogoś. Do Jamesa Smitha mogę sama napisać, mam nadzieję, że mnie jeszcze pamięta, ale to nie wystarczy.
-Na nasz koncert przyjdą nastolatki, znam DJa, jest całkiem znany i myślę, że nie tylko dziewczyny będą chciały go słuchać. -stwierdził Leondre.
-David? Dobry pomysł. The five to dobra kapela.
-Tak! I Angie z Marry. Są świetne. Co? -brunet zmarszczył brwi.
-Nic. Fajnie widzieć, że się dogadujecie. Moglibyście załatwić to na jutro?
-Jutro?!
-W poniedziałek idę na radę i muszę już to porządnie ogarnąć.
-No dobra...
-Niestety muszę już iść. -położyłam pieniądze za kawę.
-Już?
-Mam dużo spraw do załatwienia, zadzwonię jutro. -wstałam i udałam się do wyjścia.
Niech chłopcy sobie wszystko wyjaśnią i w końcu pogodzą.
*CHARLIE*
Leo zjadł u mnie obiad, byliśmy w skate parku, a potem szlajaliśmy się do 23. Kiedyś wydawało mi się, że spędzaliśmy za dużo czasu razem, trasy, koncerty, czas wolny, widziałem go częściej niż mamę, ale teraz mi go trochę brakowało. Znamy się tyle lat jak łyse konie i są rzeczy, które mogę powiedzieć tylko jemu. Z tym gówniarzem spędziłem najlepsze lata mojego życia.
-To jak? Powiesz w końcu co z tą Kate? -spytała mama, gdy Brook już spała i mieliśmy trochę czasu dla siebie.
-Naprawdę nie ma się czym chwalić.
-Domyślam się, ale może jakoś pomogę.
-No więc... Coś się stało, i Kate powiedziała, że jak jeszcze raz się to stanie to wróci do domu. Noi się stało. -wytłumaczyłem.
-Charlie. Mówiłam, żebyś podnosił deskę. -zmrużyła oczy.
-Boże. Mamo. Nie chodzi o obsikaną deskę.
-No to o co? Jestem twoją matką chyba możesz mi powiedzieć.
-Boję się, że mnie uderzysz. -dźgnąłem językiem wewnętrzną stronę policzka. Zawsze będzie mnie kochać, ale nienawidzi tego jaki jestem dla Kate. W sumie nie dziwię się.
-Aż tak źle?
-Trochę... Chodzi o Samante.
-Jeżeli się z nią spotykasz to cię wydziedziczę.
-Nie, byliśmy znajomymi, no wiesz, kumple. -uspokoiłem ją. Nienawidzi jej. -Przyszła jak mnie nie było w domu i Kate powiedziała, że nie chce jej więcej widzieć i ja też mam zerwać z nią kontakt.
-Dobrze powiedziała.
-Tylko, że Samanta nie przyjęła tego do wiadomości. Musiałem się z nią spotkać, żeby zakończyć to raz na dobre.
-Nie mogłeś powiedzieć tego Kate? Przecież nie byłaby zła.
-Byłaby mamo, spotkałem się z Samantą dwa razy.
-Dwa razy?!
-Kate usłyszała jak mówiłem to chłopakom i zaczęła się pakować, nie chciałem, żeby wyjeżdżała, ale powiedziała, że nic dla niej nie znaczę.
-Uwierzyłeś w to?
-Dużo zrobiłem, żeby tak było.
-Prawda.
-Zależy mi na niej, ale wszystko robię źle. Mam wrażenie, że nie zasługuję na nią. Jest inteligentna, miła, zabawna, śliczna, idealna, a ja jestem Charliem.
-Nie mów tak. -powiedziała z uśmiechem.
-Dlaczego się uśmiechasz? To wszystko jest do dupy.
-Kochasz ją Charlie.-jakby mi oznajmiła.
Nie musi mi tego mówić, nie powiem tego głoścno, ale nie przestałem kochać Kate.
Gdy jej nie było spotkałem się z dwiema dziewczynami, ale to nie było to samo. Nie byłem zazdrosny, nie chciałem z żadną z nich spędzać każdej wolnej chwili, nie czułem potrzeby otoczenia ich troską i opieką, były mi obojętne.
-Myślisz, że mi wybaczy?
-Wybaczyłaby ci jeszcze tysiąc razy, ale zastanów się czy warto jej to robić. Z Kate jest źle, nie pogarszaj sprawy.
-Boję się, że jeżeli odpuszczę to oboje będziemy cierpieć.
-Sam musisz zadecydować czy to ma sens.
-Zadzwonię do niej...podziękować za to, że pogodziła mnie z Leo.
Wybrałem numer i dość długo czekałem aż odbierze. Może nie chcę ze mną rozmawiać? Chciała tylko, żebym pomógł jej z tym głupim koncertem.
-Taaak?
-He....Kate? -zmarszczyłem brwi, w tle słyszałem głośną muzykę.
-Tak, jeju... Kto mówi?
-Charlie. Nie pamiętasz już mnie?
-Charlie... Fatalnie się czuję...
-Gdzie jesteś? Coś ci się stało?
-W klubie. Zabierz to, już nie chce. -ktoś z nią był, bo słyszałem męski głos.
-Z kim jesteś?
-Sama... Jakiś gość ciągle stawia mi drinki. Wiesz co, zadzwonię rano, naprawdę źle się czuję, wracam do domu.
-Nie! Poczekaj. W którym klubie jesteś?
-Tym co zawsze.
-Dobrze, usiądź przy barze, nie pij już i z nikim nie rozmawiaj, zaraz po ciebie przyjadę.-zerwałem się z kanapy i poszedłem założyć buty.
-Ja... Muszę już wrócić do domu.
-Za pięć minut będę. Poczekaj na mnie.-rozłączyłem się i pobiegłem do samochodu.
I jak tu zostawić ją samą, najebie się i wpadnie w kłopoty, jak zawsze. Nie mam pojęcia jak przeżyła rok w Polsce beze mnie. Wymijałem wszystkie samochody, żeby jak najszybciej dotrzeć do klubu. Byłem przerażony, gdy wszedłem i nie widziałem jej przy barze. Przejrzałem się po lożach, parkiecie, a po niej ani śladu. Podszedłem do baru, gdzie obsługiwał znajomy Kate, kiedy mnie zobaczył machnął ręką, żebym wszedł za bar.
-Siema, widziałeś Kate? Dzwoniła do mnie. -uścisnęliśmy sobie dłoń. To było niezręczne, bo odkąd zerwaliśmy z Kate, on i wszyscy jej znajomi udawali, że mnie nie znają.
-Chciałem dzwonić do Rusha. -mówił prowadząc mnie na zaplecze. -Ale powiedziała, że ty po nią przyjedziesz. -otworzył drzwi do jakiegoś pomieszczenia, a gdy zapalił światło zobaczyłem Kate leżącą na skórzanym fotelu przykrytą bluzą.
-Jezu. -wyglądała okropnie, rozmazany makijaż, włosy przyklejone do twarzy, a bluza była po to by zakryć tyłek, który pewnie wystałam spod podwiniętej kiecki.
-Jakiś typ się obok niej kręcił. Dopóki była trzeźwa to spoko, ale potem był zbyt blisko i ją zgarnąłem.
-Dzięki stary. -podałem mu rękę i poklepałem po ramieniu. -Zawiozę ją do domu.
-Muszę iść. Na prawo jest tylne wyjście. -wyszedł, a ja podszedłem do Kate. Zabrałem z niej bluzę i tak jak myślałem sukienka była teraz bluzką. Obciągnąłem ją jak najniżej i wziąłem dziewczynę na ręce.
-Chcę do Alexa. -szepnęła przytulając policzek do mojego ramienia.
-Narazie jedziemy do domu. Po co ci on? -wyszliśmy na zewnątrz, było chłodno, więc starałem się jak najszybciej dojść do auta.
-Jestem nudna. -stwierdziła. Nie lubię, gdy jest pijana, nie dość, że gada głupoty, to jeszcze ton jej głosu nie pasuje do tego co mówi.
-Narazie pijana.
-Wiesz co? -odchyliła głowę i złapała mnie za szczękę.-Usiadłam tam, wypiłam i nie wiedziałam co robić.
-Może jesteś za stara na imprezy?
-Żartujesz? Teraz powinnam bawić się najlepiej na świecie. Wiesz, że jak byliśmy razem to wolałam spędzać z tobą czas na kanapie niż na imprezie? -jej oczy przewracały się z góry na dół z prawej na lewą, wyglądała jak dziecko, które z wysiłkiem próbuje skleić jakieś zdanie. -Teraz już nie mam z kim się przytulać, więc chcę być niegrzeczna.
-Mhm, i co będziesz robić jako łobuziara? -otworzyłem drzwi od samochodu i wrzuciłem ją na przednie siedzenie, po chwili usiadłem za kierownicą i ruszyłem.
-No wiesz...będę piła dużo alkoholu, tańczyła na barze, zaliczała fajne dupy. -to była zabawne, bo była śmiertelnie poważnie.
-Dziewczyny?
-Facet też może być fajną dupą. O boże. -złapała za rękaw mojej bluzy.
-Co? -przestraszony najpierw rozejrzałem się po drodze, a potem spojrzałem na nią.
-Niedobrze mi. -zakryła dłonią usta.
Błagam nie w aucie. Zjechałem na wąską drogę, która okazała się zaułkiem, wysiadłem i zgarnąłem Kate. Nie dała rady ustać na nogach więc oparłem ją o ścianę budynku i obserwowałem jej twarz. Co dziwne nie wyglądała jakby miała wymiotować, tylko patrzyła na mnie, ale myślami była gdzieś daleko.
-Zjadłabym kabanosa. -stwierdziła po dłuższej chwili, a ja uniosłem brwi.
-Już dobrze się czujesz?
-Nie, ale nie będę przy tobie rzygała.
-Nie będę nalegał. Na prawdę będziesz jadła?
-Dawno nie jadłam kabanosów.
-W takim razie pojedziemy do sklepu.
Krążyłem szukając jakiegoś sklepu, który będzie otwarty o tej porze. Zostawiłem Kate w aucie, bo nie miałem zamiaru nieść jej na plecach, a, że nie wiadomo co jej strzeli do głowy to zablokowałem drzwi.
Może ich nie odblokuje.
Szukałem tych pieprzonych kabanosów, bo jeżeli ona sama z siebie chcę zjeść to oddałbym ostatnie pieniądze za te kabanosy.
-Przepraszam, nie widzę kabanosów. -odwróciłem się do chłopaka, który siedział przy kasie.
-Kabanosy?-zaśmiał się.
A to gówniarz.
-Niewyraźnie mówię? -uniosłem brwi, a on podszedł do lodówki.
-Pomidorowe, paprykowe i zwykłe. -wyjął trzy opakowania.
-Biorę wszystkie. -pokręciłem głową i poszedłem do kasy zapłacić.
A mogłem być teraz w łóżku.
-Więc kobieta w ciąży. -zaśmiał się kasując opakowania.
-Gorzej... Pijana. -położyłem banknot, wziąłem zakupy i wyszedłem.
Nie wiedziałem czy mam się śmiać czy co, gdy zobaczyłem uśmiechniętą Kate, której głowa wystawała z nad opuszczonej szyby.
Przechodząc obok wepchnąłem dłonią jej głowę do środka.
-Trzymaj. -podałem jej reklamówkę, a potem przekręciłem kluczyk w stacyjce.
-Nie mogę jeść, bo sukienka uciska mój brzuszek. -wydęła dolną wargę.
-Eh...to zdejmij sukienkę. -powiedziałem to, bo zaczęła mnie denerwować, nie sądziłem, że to zrobi.
-Musisz dać mi bluzę.
Kazała mi się odwrócić, ledwo, ale udało jej się przebrać. Bluza była jej prawie do kolan, a i tak dłuższa niż jej sukienka.
Była jak dziecko, i to takie ułomne. Zjadła dwa kabanosy, którymi ledwo trafiała do buzi, a potem zaczęła mnie dokarmiać. Po trzecim mówiłem, że już nie chcę, ale chyba nie rozumiała co do niej mówię.
Gdy wchodziliśmy do domu połamała obcas, ale nawet nie zwróciła na to uwagi.
-Niedobrze mi. -oznajmiła, gdy próbowaliśmy pokonać te piekielne schody. To było bez sensu, więc wziąłem ją pod pachę i pobiegłem do łazienki. Na szczęście udało się dotrzeć na czas.
-Trzeba było więcej pić. -burknąłem trzymając jej włosy. Nienawidzę, gdy się tak upija, już nie chodzi o to, że wymiotuje, ale gdybym nie zadzwonił mogłoby się coś stać. Trudno było ją ogarnąć, bo już kompletnie nie kontaktowała. Udało jej się umyć zęby, ale makijaż to był koszmar. Kiedyś nawet po pijaku go zmywała, więc postanowiłem się tym zająć. Kto by pomyślał, że to tyle roboty.
-Poczekaj, musisz się przebrać. -podniosłem ją, gdy jak zwłoki leżała na łóżku.
-Nie możesz.-odepchnęła moje ręce. Teraz jej to przeszkadza?
-Nie będę patrzył. -westchnąłem i już nic nie powiedziała, więc zdjąłem z niej moją bluzę i założyłem koszulkę, która leżała pod poduszką. -Gdzie twoja mama?
-W Londynie. Chyba. Źle się czuję. -wymamrotała.
Czyżby?
-Mam zostać?
-Mówiłam kiedyś, że złoty chłopak z ciebie? Złoty chłopak z ciebie! Zawsze mi pomagasz, dzięki tobie żyje. Groziła mi śmierć głodowa, a ty przyniosłeś mi kabanosy. Jeszcze nikt nie dał mi kabanosów! Mam nadzieję, że pójdą w cycki. -w czasie, gdy mówiła praktycznie do siebie, rozbierałem się. -Słyszałam, że kabanosy idą w cycki. Ciekawe czy to prawda.
-Ciekawe. -przerzuciłem ją na jedną stronę łóżka i położyłem się obok.
-Jesteś na mnie zły? -położyła dłoń na moim brzuchu.
-Nie. Po prostu idź już spać.
-Mogę dać ci czekoladę. -powiedziała zachęcająco.
-Nie chcę czekolady, chcę spać.
-Przytul mnie. -poprosiła, a może raczej rozkazała po dłuższej chwili zaspanym głosem, ale nie zareagowałem. Chyba ostatni chłopak jaki tu nocował to Leo. Zastanawiałem się czy ja faktycznie znam prawdziwą Kate. Może cały czas udawała i po prostu lubi facetów. Nieważne kto, aby okazał jej trochę zainteresowania, przytulał, całował, bez żadnych uczuć. Może jest socjopatką i nie ma uczuć, jest jej wszystko jedno, czy to ja, Leo, czy jakiś gość z imprezy.
Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem.
Chyba upiłem się powietrzem, które wydycha.
-Charlie kłamałam. -szepnęła wtulając twarz w moją klatkę piersiową.
-Z czym kłamałaś? -spojrzałem na nią. Nie byłem pewien czy to kolejna pijacka gadka czy to na poważnie.
-Ze wszystkim.

~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson!
Jak tam wakejszyn?
Ja ogólnie od wczoraj miałam być w robocie, ale borówki nie urosły i mam dodatkowe 2 tygonie opierdalania się...gdybym wiedziała poszłabym do normalnej  pracy.
A wy? Jakie macie plany?
Ostatnio napisałam, że rozdział będzie inny, bo nie dotyczy tylko relacji Charlie-Kate, ale bardziej niezaspokojonych ambicji Kate xd
Podobał wam się? Może troszkę nudny, ale no...
A i ktoś może poleci jakąś fajną książkę?
Miłego dnia
-Kate xx

czwartek, 6 lipca 2017

WTF?!

Jeżeli ktoś to czyta to czy mógłby mi powiedzieć o co chodzi "Bam się sprzedali! "? Nie mogę się jakoś w tym ogarnąć?
Bardzo proszę
-Kate xx

poniedziałek, 3 lipca 2017

20.


Charlie zasnął więc po jakichś 30 minutach wstałam, bo czułam, że eksploduje. Zbiegłam do piwnicy, gdzie Kyle i Zack grali w bilarda i rzuciłam się na kanapę. 
-Zgaduję, że się pogodziliście.-powiedział Kyle zbijając bile. 
-Tak! Boże... Przytulił mnie. Sam z siebie. Przyszedł i przytulił. 
-Co mówił? 
-W sumie to nic. Zaraz zasnął. 
-Brawo. Jesteś tak nudna, że go uspałaś. 
-Pierdol się. -zmarszczyłam brwi. -Wiem, że już jest okay. 
-Na pewno spodobał mu się twój dres i postanowił dać ci szansę. -wyśmiał mnie, a ja spojrzałam na swój wielki, szary dres. 
-Już wiem dlaczego nie masz dziewczyny. Jesteś chujem. -pokazałam mu środkowy palec i poszłam na górę. Nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca więc wróciłam do Charliego, położyłam się obok i owinęłam jego rękoma. Nie spał już, albo go obudziłam, bo pociągnął mnie żebym położyła się na niego. 
-Boli jeszcze? -spytałam i odgarnęłam jego włosy.
-Trochę. Jadłaś coś? 
-Dwie kanapki. 
-Obiadu też trochę zjadłaś, to już progres. -nie otwierając oczu musnął moje wargi, a ja automatycznie poczułam to coś w brzuchu. Nie wiem jak mam to opisać, ale będąc z nim czuję się lepiej, mam ochotę się śmiać nawet z jego znajomymi, mam więcej energii i jestem bardziej radosna. Chyba jestem szczęśliwa. 
-Gapisz się na mnie? -spytał śmiesznie marszcząc nos i otworzył oczy.-Gapisz się jak pedofil, liczysz na coś?-dwa razy uniósł biodra. 
-Charlie! Nie mów tak do mnie. 
Chciał mi coś odpowiedzieć i po jego uśmiechu wiedziałam, że to miało mnie zdenerwować, ale nic nie powiedział, zawibrował jego telefon. Wyjął go z kieszeni i dobrze, bo wbijał mi się w udo. 
-Cholera, muszę iść. -zdjął mnie z siebie i szybko poszedł założyć buty. 
-Gdzie?!
-Jakieś problemy w pracy! 
I wyszedł. To było dziwne, co mogło się stać skoro z tego co wiem studio jest już zamknięte. 
***
Wrócił po godzinie, a właściwie ja wtedy zeszłam na dół, po kąpieli. Trochę dziwna sytuacja, bo gdy weszłam do salonu nagle wszyscy trzej zaprzestali rozmowie. 
-Wszystko okay? -spytałam, bo Charlie wyglądał na zdenerwowanego. 
-Tak, Mike zepsuł konsolę, ale już wszystko jest okay. -zgarnął włosy do tyłu.
-Mike? 
-Znajomy z pracy. 
-Okay... I tak przejąłeś się głupią konsolą? 
-Żebyś wiedziała ile kosztuje też byś się przejęła. -rzucił przez ramię. -Zjedz coś.
-Najpierw trzeba kupić, żeby zjeść.-odburknęłam zła na to jak ze mną rozmawia i poszłam założyć buty.
-Poczekaj pojedziemy razem! -krzyknął, ale nie miałam zamiaru czekać. Związałam jeszcze mokre włosy w koka, wzięłam portfel z szuflady i wyszłam. 
Niech sobie nie myśli, że może mnie tak traktować. Jest jedyną osobą, która ma na mnie tak duży wpływ, ale dość tego, nikt nie będzie mi mówił co mam robić, a już na pewno nikt nie zabroni wychodzić mi z domu. 
Szłam dość szybkim krokiem, aż w końcu zostałam szarpnięta do tyłu.
-Miałaś nie wychodzić sama z domu! Powiedziałem, że z tobą pójdę! -od razu zostałam skrzyczana, przez blondyna, który wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. 
-Czy ja wyglądam jak dziecko?! 
-Zachowujesz się jak dziecko! Ciągle trzeba cię pilnować, bo jak ktoś cię nie napadnie, to będzie próbował zgwałcić, a jak nie zgwałci to sama wejdziesz pod samochód! 
Powiedział to tak jakbym sama chciała, żeby coś mi się stało. Zlustrowałam jego twarz, nie poznaję go. Czasami jest moim starym kochanym Charliem, a potem zamienia się w człowieka, którego nie poznaję. Robi rzeczy o które nigdy bym go nie podejrzewała. 
-Nie traktuj mnie jak szmaty i nie wyżywaj się, gdy masz gorszy dzień. Codziennie mam gorszy dzień, a nie przypominam ci jak bardzo masz zjebane życie, żeby się pocieszyć.-odwróciłam się na pięcie i naprawdę liczyłam na to, że za mną nie pójdzie, nie chcę więcej niepotrzebnych słów i wolę się uspokoić. 
Chyba zrozumiał, bo wrócił do domu. Czy my nie możemy wytrzymać choć jednego dnia bez kłótni? A może po prostu to dlatego, że do siebie nie pasujemy. Z resztą od zawsze było wiadomo, że do siebie nie pasujemy... Ale to właśnie nas do siebie przyciągnęło. 
Cała nasza relacja była od samego początku popieprzona. 
Zrobiłam zakupy i stwierdziłam, że powinnam odpuścić, może faktycznie miał zły dzień i tak czy inaczej musiał odreagować. 
W drodze zdążyłam spalić dwa papierosy i weszłam do domu. Przeszłam przez pusty salon, odłożyłam reklamówki do kuchni i zeszłam do piwnicy, bo skoro drzwi były otwarte to oni powinni tam być. Schodząc usłyszałam rozmowę i zbijające się bile, więc zatrzymałam się chodź podsłuchiwanie nie jest w moim stylu. 
-Nie wiem stary, moim zdaniem to od początku był zły pomysł. -to powiedział Zack, tylko nie wiedziałam jaki to pomysł. 
-A co miałem zrobić? -spytał go Charlie i bynajmniej nie była to mała sprawa. -Kate by mnie zabiła. 
Znacie takie momenty kiedy staje wam serce, bo wiecie, że wydarzy się coś złego? To był ten moment. 
-Teraz jak się dowie to będzie jeszcze gorzej.
-Nie dowie się jeżeli jej nie powiecie. 
-A co z Samantą? Założę się, że nie chce się tobą dzielić noi nie odpuści sobie szansy ośmieszenia Kate. 
No oczywiście kurwa. Poraz kolejny głupia, bezwartościowa Kate zostaje oszukana przez bliską osobę. To już rutyna dnia codziennego. Wcale nie zerwał kontaktu z Samantą, a dziś to pewnie do niej pojechał. 
Czemu nawet mnie to nie dziwi? Dlaczego nie chciałam płakać? Czułam coś między obojętnością, a nienawiścią i do tego stanu byłam przyzwyczajona. 
Pobiegłam na górę słysząc jak woła mnie Charlie, bardzo dobrze, że mnie usłyszał nie będę musiała się tłumaczyć dlaczego pakuję walizkę. 
Wyjęłam ją spod łóżka i wrzucałam do niej wszystko jak leci. Deja vu? 
-Zaczekaj Kate. -blondyn zaczął mnie odciągać, więc mocno go odepchnęłam. 
-Nie dotykaj mnie potym jak ją ruchałeś. -rzuciłam przez ramię.
-Nic z nią nie robiłem, przyrzekam. -znów pociągnął mnie za ramię, ale tym razem nie dałam rady nic zrobić, bo aż postawił mnie na nogi. Zaczęliśmy się szarpać i było to wkurwiające, gdy próbował złapać mnie za nadgarstki. 
-Nie wierzę ci! Tyle razy mnie okłamałeś, sama sobie się dziwię, że nadal głupia miałam nadzieję! 
-To nie moja wina! 
-Oczywiście! Wszystko, każda twoja zdrada, każde kłamstwo to moja wina! Weź chłopie się w końcu ogarnij! Jesteś dorosłym facetem, a nie potrafisz brać odpowiedzialności za swoje czyny! -próbowałam się mu wyrwać, ale jeden z moim nadgarstków utknął w jego uścisku. 
-Za to potrafię walczyć o swoje! -odciągnął mnie do tyłu, a sam złapał za moją walizkę i wysypał z niej wszystkie rzeczy. 
-Nie jestem już twoja! Zniszczyłeś wszystko rok temu! -wypiszczałam i chyba z nerwów już wcześniej zaczęłam płakać. Rzuciłam się w jego stronę i szarpnęłam za jego ramię. Wtedy zrobił coś co do końca wyprowadziło mnie z równowagi. Odepchnął mnie tak mocno, że uderzyłam o ziemię. 
-Nigdzie stąd nie wyjedziesz! Będziesz tu nawet jeśli miałbym przykuć cię do jebanego krzesła! Zostaniesz i wszystko naprawimy! Pamiętasz jak mówiłaś, że mnie potrzebujesz?! Nie poradzisz sobie beze mnie i dobrze o tym kurwa wiesz!-byłam przerażona jego krzykiem, oczami, w których widziałam gniew, a nawet dłonią zaciśniętą w pięść, chociaż nawet gdyby mnie uderzył nic by to nie zmieniło. Nienawiść do niego osiągnęła najwyższą skalę. Wstałam zachowując w sobie minimum godności, która mi została.
-Współczuję sobie, że w moim pieprzonym życiu trafiłam na ciebie. Zniszczyłeś wszystko co miałam, a,  gdy zaczynałam się jakoś zbierać, znów wracałeś, by zabrać mi minimum mojego szczęścia.
-Sama mówiłaś, że mnie potrzebujesz.-delikatnie wciągnął policzki. 
-Nie potrzebuję cię tak jak to sobie wyobrażasz. Wierzysz idioto w naszą miłość, która de facto nie istnieje. Nie kocham cię Charlie i dziwię się, że tego nie widzisz. Uciekłam przed tobą do Polski, przecież gdybym została nie dałbyś mi żyć. A potrzebowałam cię przez ten jeden, jedyny moment, bo akurat nie było nikogo innego, nie czuj się wyjątkowy. -przez ten cały czas patrzyłam mu głęboko w oczy, żeby poczuł tę nienawiść, a potem miałam satysfakcję z jego łez i bólu, choć nie wszystko co powiedziałam było prawdą.
Po chwili spróbowałam powoli go wyminąć i tym razem pozwolił mi się spakować. 
Pominę to jak całą noc siedziałam  na dworcu i jak mama stała w drzwiach czekając na swoją córkę marnotrawną, najgorsze było to, że czułam się poniżona. Wszyscy mówili, że to zły pomysł, ale oczywiście musiałam być mądrzejsza. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siema!
Jak tam?
U mnie po staremu, nic ciekawego, pogoda jest do dupy, więc mama dała mi jakieś stare książki. Uwierzcie horrory to dno xd
dokończyłam SKAM i...no serio? Chris z tą Emmą? na prawdę chciałam, żeby był z Evą i się zawiodłam jak cholera xd
Oczywiście słyszeliście cover chłopaków? Nie lubiłam tej piosenki, ale jakoś jak oni ją wykonali...teraz ciągle słucham oryginału i coveru xd serio zrobili dobrą robotę. 
piszczcie komentarze co sądzicie o rozdziale, za kim w tym wszystkim stoicie, Kate? Charlie? Kogo wam brakuje, albo czego....następne rozdziały będą inne :)
Pozdrawiam
-Kate xx