Mało spałam, ale zdążyła mi się przyśnić randka z Charliem. Byliśmy na jakimś festynie, był koncert, zgubiliśmy siebie w tłumie, znalazłam go na ławce, ale się nie odzywał. Krzyczałam, szturchałam go, wydawał się tego nie słyszeć jakbym była duchem.
Gdy się obudziłam myślałam nad tym i przyszedł mi do głowy niewykonalny pomysł.
-Mamo! -zbiegłam po schodach, była w jadalni więc zamknęłam jej laptopa, żeby uważnie mnie słuchała.
-Skarbie muszę wysłać maila i jechać do biura.-westchnęła.
-Już wiem jak im pomóc!
-Pomóc? Komu?
-Dziewczynom ze szpitala!
-Okradniesz bank? -uniosła brwi.
-Zorganizuję koncert charytatywny.-powiedziałam tak podekscytowana, że nawet jej kamienny wyraz twarzy nie ostudził moich emocji.
-Jaki koncert, Kate? -zamrugała kilka razy.
-Muzyczny, a jaki.
-Dobrze, a kto na nim wystąpi?
Dobra, tu faktycznie pojawił się problem.
-Skąd weźmiesz pieniądze na to wszystko?
Dobra. Tu pojawił się kolejny problem.
-Kto zagra za darmo? Muzykom też będziesz musiała zapłacić.
-Pieniądze zawsze da się jakoś załatwić. -przegryzłam wargę, może faktycznie to wygląda na niewykonalne, ale wystarczy się tylko nad tym zastanowić.
-Jasne, że tak Kate. Tylko ty chcesz załatwić pieniądze na koncert, który właśnie ma pomóc załatwić pieniądze na operację dla dziewczyn. -mówiąc to kręciła oczami tak bardzo jak było to pogmatwane.
-Kurczę... Może jakoś da się uciąć koszty do minimum.
-Nawet to minimum to będzie dużo. A może sprzedamy dom?-wystrzeliła brwi do góry i otworzyła laptopa.
-Dzięki za wsparcie.
-Zawsze możesz na mnie liczyć. -powiedziała pod nosem skupiając swoją uwagę na pracy.
Nie potrzebuję jej poparcia, sama dam sobie radę. Tylko jak? Nigdy nie organizowałam koncertu i nawet nie wiem od czego zacząć.
Zakładam, że trzeba mieć na to zgodę przewodniczącego rady, znaleźć miejsce, muzyków, scenę... Ale na początku wypada porozmawiać z rodzicami dziewczyn.
Naprawdę się napaliłam na ten pomysł i nie dopuszczałam do siebie myśli, że to może się nie udać.
Umyłam się, zrobiłam stonowany makijaż i ubrałam tak, żeby wyglądać poważnie.
-Na ile lat wyglądam? -zeszłam na dół.
-19.-stwierdziła rzucając na mnie szybkie spojrzenie.
-Tyle mam. -uniosłam brwi.
-No właśnie. Ja próbuje się odmłodzić, a ty postarzyć?
-Chcę wyglądać poważnie.
-Trzeba było założyć garnitur.
-Mamo...
-Żartuje przecież. Buty na obcasie powinny trochę pomóc.
-A może... -zrobiłam proszącą minę.
-Nie. -spojrzała na mnie poważnie. -Nie ma mowy.
-Mogę Gucci? -podeszłam do niej i mocno przytuliłam. -Wiesz jak cię kocham.
-Też cię kocham, ale te buty bardziej.
-Mamo!
-Kate, wiesz ile one kosztowały? Nie ma mowy, masz mnóstwo butów.
Złapałam ją za policzki i wydęłam dolną wargę, a pięć minut później szłam na przystanek autobusowy w pięknych, błyszczących szpilkach Gucci.
Pojechałam prosto do szpitala, gdzie zostałam wyściskana przez dziewczyny. Poprosiłam, żeby zadzwoniły do swoich rodziców.
-Dzień dobry, Kate Porter. -podałam rękę mamie, a potem tacie Sofii.
-Margaret Collins.
-Stuart. Ty jesteś wolontariuszką, prawda?
-Tak, proszę usiąść.
Byłam tak zestresowana, że cała się trzęsłam, co jeżeli zareagują tak jak moja mama.
-Bardzo lubiłam Jasmin i moim zdaniem to niedorzeczne. Nie może być tak, że ktoś umiera chodź są sposoby leczenia, życia nie można liczyć w dolarach. -spojrzałam na swoje dłonie.
-Wie pani... -zaczęła mama Alyshii.
-Wystarczy Kate. -uśmiechnęłam się lekko.
-Kate, nie możemy nic na to poradzić. Operację są bardzo drogie, a my nie mamy nawet jednej czwartej sumy. Modlę się o cud.
Dobrze, że jednak poszliśmy do świetlicy i nie ma tu dziewczyn. Widok zrozpaczonych rodziców łamię serce.
-Dlatego właśnie chciałam z państwem porozmawiać. Przyszedł mi do głowy pomysł, a mianowicie koncert charytatywny. Wiem, że to wydaje się niemożliwe, ale...
-Dziewczyno jak ty chcesz zorganizować koncert charytatywny? -przerwała mi matka i nie powiem, było to trochę niemiłe. -Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Przecież koszty tego będą większe, niż sama operacja.
-Na pani miejscu próbowałabym każdego sposobu. -powiedziałam cicho i odchrząknęłam. Tłumaczyłam sobie jej zachowanie, tym, że gdzieś z tyłu głowy ma tą myśl, że jej córka może umrzeć.
-Nawet jeżeli państwo mnie nie poprą na własną rękę będę próbowała coś zdziałać, nie liczyłam na pomoc, chciałam tylko poinformować.
Spojrzałam na mamę Sofii, która wydawała się być bliska płaczu, nie dziwię się jej i nawet zrobiło mi się głupio, że może daję im złudną nadzieję.
-To szalone. -stwierdziła pani Collins. -Ale tonący brzytwy się łapie. Długo z mężem staraliśmy się o dziecko, jest dla nas najważniejsza i zrobię wszystko by mogła w przyszłości przyjeżdżać do mnie z wnukami. Tylko jak to zrobimy? -spojrzała na mnie, więc posłałam jej pokrzepiący uśmiech.
-Szczerze? Jeszcze nie wiem, ale mogę dać słowo, że jeżeli się za coś wezmę to nie odpuszczę dopóki tego nie osiągnę. Na początku muszę otrzymać zgodę od władz hrabstwa.
-Jak chcesz to zrobić?
-Jeszcze nie wiem...
***
-Dzień dobry, muszę porozmawiać z przewodniczącym rady. -oparłam się o ladę i spojrzałam na panią sekretarkę.
-Jak to przewodniczącym rady? -spojrzała z nad okularów. Wyglądała typowo jak ta sekretarka, która daję swojemu szefowi.
-No normalnie... Dobrze trafiłam? -rozejrzałam się dookoła. Jestem tak zdenerwowana, że na śmierć zapomniałam o kulturze. Z resztą to chyba nie jest moja mocna strona.
-Pan Smith jest zajęty.
-Mam ważną sprawę.
-Pan Smith też. -olała mnie i wróciła do swoich papierów.
-To te drzwi? -wskazałam na jedyne jakie tam były i nie czekając na odpowiedź, zapytałam i weszłam do dość sporego pomieszczenia.
Było w kolorach brązu i bieli z typową ścianą oknem, a przy wielkim biurku siedział eleganckie, trochę przy sobie mężczyzna.
-Dzień do...
-Przepraszam, ta pani sama tak weszła. -przybiegła sekretarka piszcząc jakby się stało nie wiadomo co.
-Pani to...? -spytał kompletnie zdezorientowany i wstał od razu zapinając guzik marynarki.
-Kate Porter. -podeszłam i podałam mu dłoń.
-Andrew Smith. Amanda możesz nas zostawić. -kobieta posłusznie wyszła zamykając za sobą drzwi. -Proszę niech pani usiądzie. -wskazał na krzesło naprzeciwko siebie i jak dżentelmen czekał aż usiądę pierwsza. -Więc jaka to sprawa?
-Poważna i dość błaha. Chciałabym zorganizować koncert charytatywny. -jak tylko to powiedziałam uniósł brwi i położył dłonie na biurko.
-Faktycznie błaha sprawa.-odrzekł ironicznie.
-I poważna.
-Czyli to jednak nie żart?
-A czy wyglądam jakbym żartowała?
-A mogę dowiedzieć się czegoś więcej?
-Jestem wolontariuszką, odwiedzam chore dzieci w szpitalu, ostatnio jedna z moich dziewczyn umarła, wie pan dlaczego? Ponieważ operacja kosztowała niewiarygodnie dużo, jakimś cudem udało się uzbierać potrzebną kwotę, ale było o dobę za późno. Umarła na lotnisku. Nie chcę żeby powtórzyło się to kolejny raz, ten koncert może uratować im życie. -zacisnęłam wargi i po jego współczującym spojrzeniu sądziłam, że jestem na wygranej pozycji.
-Pani Porter... -westchnął. -Rozumiem panią i bardzo współczuję, ale nie mamy środków na zorganizowanie tak wielkiej imprezy. Przecież to ogromny wydatek nie sądzi pani, że to nie ma sensu? Trzeba będzie opłacić artystów, których ktoś będzie chciał słuchać, wynająć ochronę, organizatorów, którzy się na tym znają, dźwiękowców, wielki sztab ludzi...
Kurczę, wpadłam na ten pomysł jakieś trzy godziny temu i nie zdążyłam pomyśleć o tym w ten sposób.
-Ja bym to wszystko załatwiła. Potrzebuję tylko zgody i miejsca. -twardo patrzyłam mu w oczy, żeby się ugiął
-Mogę zapytać ile ma pani lat?
-Dziewiętnaście.
-Z całym szacunkiem, ale ja będąc już dobrych kilka lat w tej branży nie potrafię sobie tego wyobrazić, jest to wręcz groteskowe przedsięwzięcie, a dziewiętnastolatka chce się tego podjąć?
-To jak to pan nazwał "groteskowe przedsięwzięcie" może uratować kilka żyć. Jeżeli dla pana to jest zabawne, to powtórzy to pan na pogrzebie jednego z tych dzieciaków. -wstałam poraz kolejny przekonując się, że wyjście z mojego pieprzonego pokoju to był błąd.
-Pani Porter.-zatrzymał mnie, gdy otworzyłam drzwi. -Jutro jest zebranie rady, jeżeli uda się pani ją przekonać, to sam będę składał scenę. -a jednak. Uśmiechnęłam się pod nosem i z podniesioną głową udałam się do windy.
***
-Byłaś u prezesa Rady?!-mama o mało co nie wypluła kanapki, gdy opowiedziałam jak spędziłam dzień.
-Przecież mówiłam, że wszystko załatwię.
-Myślałam, że to tak tylko... A co on na to?
-Na początku tak jak ty, ale ostatecznie powiedział, że jutro mam powiedzieć to radzie.
-Boże dziecko, w co ty się wpakowałaś. Kiedy to będzie?
-Jutro o 10.
-I ty do jutra chcesz obmyślić plan jak zorganizować koncert bez dostępnych środków?!
-Właściwie to tak. -zmarszczyłam brwi, a potem podparłam głowę na dłoniach. -Kurczę... Ja tylko chciałam pomóc.
-Ja nie wiem po kim ty masz taki charakter. -położyła dłoń na moim ramieniu. -Bierz laptopa, wygląda na to, że obie nie prześpimy nocy. -podniosłam głowę, żeby się upewnić czy nie żartuje.
-Poważnie?! Jezu, mamo, jesteś najlepsza.
Nad wszystkim siedziałyśmy do drugiej w nocy, ale wyglądało to w miarę racjonalnie. Artyści okazali się najmniejszym problemem, przecież znam Leo, który zna ludzi z tej branży. Może nie są takimi gwiazdami jak Justin Bieber, ale każdy z wykonawców/kapel ma swoich fanów, jeżeli będzie załóżmy pięć występów to już spora liczba osób, plus reklama. Jeżeli ludzie dowiedzą się jaki jest cel, przyjadą by chociaż udawać, że to ich obchodzi. Stwierdziłam, że jako ochronę można, by zaangażować znajomych. Brzmi to śmiesznie, ale jeżeli poproszę o pomoc Rusha, Camerona i Matta to oni poproszą o pomoc swoich znajomych i uzbiera się spora grupa.
To samo opowiedziałam na zebraniu rady, stojąc na mównicy i mówiąc to stu osobom. Zareagowali na początku jak każdy, ale, gdy zaczęłam opowiadać o szczegółach zaczęli o tym myśleć.
-Jak to ochroną będą znajomi? Przecież to nielegalne. -stwierdziła kobieta w zielonej koszuli.
-Nie, jeżeli będzie to wolontariat. Muzykom nie trzeba będzie płacić, to przecież charytatywne. Myślę, że wolontariat do, którego należę również się zaangażuje, więc pomogą mi w organizacji.
Po tym zapadła głęboka cisza, nie wiedziałam czy wyszłam na kretynkę, czy kretynkę z dobrym pomysłem.
-Będzie pani chodziła z puszką i prosiła o pieniądze?-wyśmiał mnie jakiś mężczyzna.
-Myślałam raczej o płatnych biletach, ale jeżeli ktoś będzie chodził z puszką to nie zaszkodzi.
W tym momencie zrobiło się głośno od szeptów, więc pan Smith zajął moje miejsce.
-Kto jest za kontynuowanie projektu? -nachylił się nad mikrofonem. Zmierzyłam salę wzrokiem i miałam wrażenie, że minęły wieki zanim pojawiła się pierwsza ręka. Chwilę potem widziałam tylko dłonie osób, które uznały mój pomysł za dobry, oczywiście były osoby przeciw, ale były to jednostki.
-Gratuluję pani Porter, widzimy się w poniedziałek. Mam nadzieję, że po szczegółowym rozpatrzeniu, będzie równie dużo głosów za. -mężczyzna uścisną moją dłoń i właśnie wtedy poczułam, że to może się udać.
Weszłam do windy, a zanim drzwi się zamknęły jakaś kobieta zatrzymała je dłonią i stanęła naprzeciwko mnie. Wyglądała na jakieś 27/29 lat.
-Brigitte Gamson. -podała mi dłoń, którą uścisnęła próbując nie zaśmiać się z jej nazwiska.
-Kate Porter.
-Podjęłaś się dużej inicjatywy.
-Chyba narazie dobrze mi idzie.
-Prawda. -uśmiechnęła się, ale raczej tak z grzeczności. -Uważam, że to wspaniały pomysł, pomagałam w organizacji zeszłorocznego "Dnia miasta" i jeżeli będziesz potrzebowała pomocy z wyliczaniem kosztów to chętnie pomogę.
-Czekaj, co? Na prawdę?
-Tak. To żaden problem.
-Byłoby świetnie. Muszę załatwić wszystko do poniedziałku. Dzisiaj idę jeszcze porozmawiać z rodzicami tych dzieciaków, jutro załatwię to z wolontariatem, w weekend wezmę się za zespoły, może w piątek?
-Dziewczyno ty w ogóle śpisz? Piątek jest okay.
Do soboty prawie w ogóle nie spałam, ciągle coś robiłam, ale myślałam co zrobię i jak. Brigitte bardzo mi pomogła, jeżeli załatwię kogoś kto będzie chciał grać za darmo, załatwię kilkudziesięciu "wolontariuszy" jako ochronę i pomoc ogólną, kogoś kto będzie dźwiękowcem (Max zna się na takich rzeczach), to zostaje tylko pozwolenie, miejsce oraz scena, na którą wynajęcie wybłagam radę.
Jest sobota, więc w mieście powinien być Charlie. On mnie nienawidzi, a ja muszę prosić go o pomoc, super.
Napisałam do niego smsa, że mam ważną sprawę i żebyśmy się spotkali o 12 w knajpie niedaleko domu jego mamy.
-Możesz mi powiedzieć dlaczego jechaliśmy tu skoro jest milion restauracji bliżej? -spytał Leondre, którego zgarnęłam po drodze.
-Zobaczysz. -otworzyłam drzwi i weszłam rozglądając się w poszukiwaniu blondyna. -Chodź tam. -pociągnęłam go za dłoń do stolika przy, którym siedział. Cała nasza trójka mierzyła się wzrokiem i powoli zaczęło robić się niezręcznie.
-Usiądź. -popchnęłam Devriesa, na miejsce obok Charliego, a sama usiadłam na przeciwko. Wytłumaczyłam im wszystko i czekałam na jakiekolwiek poparcie.
-Leo, możesz jej powiedzieć jak bardzo to jest niedorzeczne. -blondyn patrzył na mnie wielkimi oczami.
-Kate, tobie na prawdę aż tak się nudzi? Ty w ogóle siebie słyszysz?
-To naprawdę może się udać. Mam poparcie rady, potrzebuję tylko trochę pomocy.
-Przepraszam, bo chyba się przesłyszałem, ty po tym wszystkim masz czelność prosić mnie o pomoc?
-Po jakim wszystkim? Coś mnie ominęło?
-To mnie ominęło. Gdy mnie nie było wziąłeś się za moją dziewczynę. -blondyn lekko uniósł głos.
-Dowiedziałeś się? Z resztą nie jesteście razem już ponad rok.
-Hej, możecie się nie kłócić? Nie po to się spotkaliśmy.
-Przepraszam, mogę przyjąć zamówienie? -podeszła kelnerka na szczęście ratując atmosferę.
-Dla mnie kawę.
-Sok jabłkowy.
-Dla mnie to samo.
-To jak pomożecie mi?-spytałam, gdy kobieta odeszła.
-Dlaczego miałbym ci pomagać?
-Nie proszę cię o pomoc dla siebie.-spojrzałam na niego poważnie, a on spuścił wzrok.
-Czego od nas oczekujesz?
-Potrzebuję muzyków. Myślałam, że może...wystąpicie? Znacie kogoś kto mógłby wystąpić?
-Heh, my mamy wystąpić? -prychnął Leo. -Nie wiem, czy pamiętasz, ale BAM już nie ma.
-Ale może być. Wiecie co to by było gdybyście wrócili na scenę? Bambinos by oszalały.
-Może i tak, ale już z tym skończyliśmy.
-Marzyliście o tym, tyle poświęciliście, a teraz chcecie oddać miejsce komuś innemu?
-To wszystko przez Charliego. -brunet schował twarz w dłonie. -Wszystko spieprzył jak zawsze, to mu idzie najlepiej.
-Ile razy mam cię przepraszać?
-W dupie mam twoje przeprosiny, chciałem żebyś to naprawił!
O. Czyżby progres?
To był tak piękny moment, gdy patrzyli na siebie, a ja czekałam, aż się pocałują.
-Wystąpimy.-Charlie spojrzał na mnie i kiwną głową.
-Dobrze. Więc... Potrzebuję jeszcze kogoś. Do Jamesa Smitha mogę sama napisać, mam nadzieję, że mnie jeszcze pamięta, ale to nie wystarczy.
-Na nasz koncert przyjdą nastolatki, znam DJa, jest całkiem znany i myślę, że nie tylko dziewczyny będą chciały go słuchać. -stwierdził Leondre.
-David? Dobry pomysł. The five to dobra kapela.
-Tak! I Angie z Marry. Są świetne. Co? -brunet zmarszczył brwi.
-Nic. Fajnie widzieć, że się dogadujecie. Moglibyście załatwić to na jutro?
-Jutro?!
-W poniedziałek idę na radę i muszę już to porządnie ogarnąć.
-No dobra...
-Niestety muszę już iść. -położyłam pieniądze za kawę.
-Już?
-Mam dużo spraw do załatwienia, zadzwonię jutro. -wstałam i udałam się do wyjścia.
Niech chłopcy sobie wszystko wyjaśnią i w końcu pogodzą.
*CHARLIE*
Leo zjadł u mnie obiad, byliśmy w skate parku, a potem szlajaliśmy się do 23. Kiedyś wydawało mi się, że spędzaliśmy za dużo czasu razem, trasy, koncerty, czas wolny, widziałem go częściej niż mamę, ale teraz mi go trochę brakowało. Znamy się tyle lat jak łyse konie i są rzeczy, które mogę powiedzieć tylko jemu. Z tym gówniarzem spędziłem najlepsze lata mojego życia.
-To jak? Powiesz w końcu co z tą Kate? -spytała mama, gdy Brook już spała i mieliśmy trochę czasu dla siebie.
-Naprawdę nie ma się czym chwalić.
-Domyślam się, ale może jakoś pomogę.
-No więc... Coś się stało, i Kate powiedziała, że jak jeszcze raz się to stanie to wróci do domu. Noi się stało. -wytłumaczyłem.
-Charlie. Mówiłam, żebyś podnosił deskę. -zmrużyła oczy.
-Boże. Mamo. Nie chodzi o obsikaną deskę.
-No to o co? Jestem twoją matką chyba możesz mi powiedzieć.
-Boję się, że mnie uderzysz. -dźgnąłem językiem wewnętrzną stronę policzka. Zawsze będzie mnie kochać, ale nienawidzi tego jaki jestem dla Kate. W sumie nie dziwię się.
-Aż tak źle?
-Trochę... Chodzi o Samante.
-Jeżeli się z nią spotykasz to cię wydziedziczę.
-Nie, byliśmy znajomymi, no wiesz, kumple. -uspokoiłem ją. Nienawidzi jej. -Przyszła jak mnie nie było w domu i Kate powiedziała, że nie chce jej więcej widzieć i ja też mam zerwać z nią kontakt.
-Dobrze powiedziała.
-Tylko, że Samanta nie przyjęła tego do wiadomości. Musiałem się z nią spotkać, żeby zakończyć to raz na dobre.
-Nie mogłeś powiedzieć tego Kate? Przecież nie byłaby zła.
-Byłaby mamo, spotkałem się z Samantą dwa razy.
-Dwa razy?!
-Kate usłyszała jak mówiłem to chłopakom i zaczęła się pakować, nie chciałem, żeby wyjeżdżała, ale powiedziała, że nic dla niej nie znaczę.
-Uwierzyłeś w to?
-Dużo zrobiłem, żeby tak było.
-Prawda.
-Zależy mi na niej, ale wszystko robię źle. Mam wrażenie, że nie zasługuję na nią. Jest inteligentna, miła, zabawna, śliczna, idealna, a ja jestem Charliem.
-Nie mów tak. -powiedziała z uśmiechem.
-Dlaczego się uśmiechasz? To wszystko jest do dupy.
-Kochasz ją Charlie.-jakby mi oznajmiła.
Nie musi mi tego mówić, nie powiem tego głoścno, ale nie przestałem kochać Kate.
Gdy jej nie było spotkałem się z dwiema dziewczynami, ale to nie było to samo. Nie byłem zazdrosny, nie chciałem z żadną z nich spędzać każdej wolnej chwili, nie czułem potrzeby otoczenia ich troską i opieką, były mi obojętne.
-Myślisz, że mi wybaczy?
-Wybaczyłaby ci jeszcze tysiąc razy, ale zastanów się czy warto jej to robić. Z Kate jest źle, nie pogarszaj sprawy.
-Boję się, że jeżeli odpuszczę to oboje będziemy cierpieć.
-Sam musisz zadecydować czy to ma sens.
-Zadzwonię do niej...podziękować za to, że pogodziła mnie z Leo.
Wybrałem numer i dość długo czekałem aż odbierze. Może nie chcę ze mną rozmawiać? Chciała tylko, żebym pomógł jej z tym głupim koncertem.
-Taaak?
-He....Kate? -zmarszczyłem brwi, w tle słyszałem głośną muzykę.
-Tak, jeju... Kto mówi?
-Charlie. Nie pamiętasz już mnie?
-Charlie... Fatalnie się czuję...
-Gdzie jesteś? Coś ci się stało?
-W klubie. Zabierz to, już nie chce. -ktoś z nią był, bo słyszałem męski głos.
-Z kim jesteś?
-Sama... Jakiś gość ciągle stawia mi drinki. Wiesz co, zadzwonię rano, naprawdę źle się czuję, wracam do domu.
-Nie! Poczekaj. W którym klubie jesteś?
-Tym co zawsze.
-Dobrze, usiądź przy barze, nie pij już i z nikim nie rozmawiaj, zaraz po ciebie przyjadę.-zerwałem się z kanapy i poszedłem założyć buty.
-Ja... Muszę już wrócić do domu.
-Za pięć minut będę. Poczekaj na mnie.-rozłączyłem się i pobiegłem do samochodu.
I jak tu zostawić ją samą, najebie się i wpadnie w kłopoty, jak zawsze. Nie mam pojęcia jak przeżyła rok w Polsce beze mnie. Wymijałem wszystkie samochody, żeby jak najszybciej dotrzeć do klubu. Byłem przerażony, gdy wszedłem i nie widziałem jej przy barze. Przejrzałem się po lożach, parkiecie, a po niej ani śladu. Podszedłem do baru, gdzie obsługiwał znajomy Kate, kiedy mnie zobaczył machnął ręką, żebym wszedł za bar.
-Siema, widziałeś Kate? Dzwoniła do mnie. -uścisnęliśmy sobie dłoń. To było niezręczne, bo odkąd zerwaliśmy z Kate, on i wszyscy jej znajomi udawali, że mnie nie znają.
-Chciałem dzwonić do Rusha. -mówił prowadząc mnie na zaplecze. -Ale powiedziała, że ty po nią przyjedziesz. -otworzył drzwi do jakiegoś pomieszczenia, a gdy zapalił światło zobaczyłem Kate leżącą na skórzanym fotelu przykrytą bluzą.
-Jezu. -wyglądała okropnie, rozmazany makijaż, włosy przyklejone do twarzy, a bluza była po to by zakryć tyłek, który pewnie wystałam spod podwiniętej kiecki.
-Jakiś typ się obok niej kręcił. Dopóki była trzeźwa to spoko, ale potem był zbyt blisko i ją zgarnąłem.
-Dzięki stary. -podałem mu rękę i poklepałem po ramieniu. -Zawiozę ją do domu.
-Muszę iść. Na prawo jest tylne wyjście. -wyszedł, a ja podszedłem do Kate. Zabrałem z niej bluzę i tak jak myślałem sukienka była teraz bluzką. Obciągnąłem ją jak najniżej i wziąłem dziewczynę na ręce.
-Chcę do Alexa. -szepnęła przytulając policzek do mojego ramienia.
-Narazie jedziemy do domu. Po co ci on? -wyszliśmy na zewnątrz, było chłodno, więc starałem się jak najszybciej dojść do auta.
-Jestem nudna. -stwierdziła. Nie lubię, gdy jest pijana, nie dość, że gada głupoty, to jeszcze ton jej głosu nie pasuje do tego co mówi.
-Narazie pijana.
-Wiesz co? -odchyliła głowę i złapała mnie za szczękę.-Usiadłam tam, wypiłam i nie wiedziałam co robić.
-Może jesteś za stara na imprezy?
-Żartujesz? Teraz powinnam bawić się najlepiej na świecie. Wiesz, że jak byliśmy razem to wolałam spędzać z tobą czas na kanapie niż na imprezie? -jej oczy przewracały się z góry na dół z prawej na lewą, wyglądała jak dziecko, które z wysiłkiem próbuje skleić jakieś zdanie. -Teraz już nie mam z kim się przytulać, więc chcę być niegrzeczna.
-Mhm, i co będziesz robić jako łobuziara? -otworzyłem drzwi od samochodu i wrzuciłem ją na przednie siedzenie, po chwili usiadłem za kierownicą i ruszyłem.
-No wiesz...będę piła dużo alkoholu, tańczyła na barze, zaliczała fajne dupy. -to była zabawne, bo była śmiertelnie poważnie.
-Dziewczyny?
-Facet też może być fajną dupą. O boże. -złapała za rękaw mojej bluzy.
-Co? -przestraszony najpierw rozejrzałem się po drodze, a potem spojrzałem na nią.
-Niedobrze mi. -zakryła dłonią usta.
Błagam nie w aucie. Zjechałem na wąską drogę, która okazała się zaułkiem, wysiadłem i zgarnąłem Kate. Nie dała rady ustać na nogach więc oparłem ją o ścianę budynku i obserwowałem jej twarz. Co dziwne nie wyglądała jakby miała wymiotować, tylko patrzyła na mnie, ale myślami była gdzieś daleko.
-Zjadłabym kabanosa. -stwierdziła po dłuższej chwili, a ja uniosłem brwi.
-Już dobrze się czujesz?
-Nie, ale nie będę przy tobie rzygała.
-Nie będę nalegał. Na prawdę będziesz jadła?
-Dawno nie jadłam kabanosów.
-W takim razie pojedziemy do sklepu.
Krążyłem szukając jakiegoś sklepu, który będzie otwarty o tej porze. Zostawiłem Kate w aucie, bo nie miałem zamiaru nieść jej na plecach, a, że nie wiadomo co jej strzeli do głowy to zablokowałem drzwi.
Może ich nie odblokuje.
Szukałem tych pieprzonych kabanosów, bo jeżeli ona sama z siebie chcę zjeść to oddałbym ostatnie pieniądze za te kabanosy.
-Przepraszam, nie widzę kabanosów. -odwróciłem się do chłopaka, który siedział przy kasie.
-Kabanosy?-zaśmiał się.
A to gówniarz.
-Niewyraźnie mówię? -uniosłem brwi, a on podszedł do lodówki.
-Pomidorowe, paprykowe i zwykłe. -wyjął trzy opakowania.
-Biorę wszystkie. -pokręciłem głową i poszedłem do kasy zapłacić.
A mogłem być teraz w łóżku.
-Więc kobieta w ciąży. -zaśmiał się kasując opakowania.
-Gorzej... Pijana. -położyłem banknot, wziąłem zakupy i wyszedłem.
Nie wiedziałem czy mam się śmiać czy co, gdy zobaczyłem uśmiechniętą Kate, której głowa wystawała z nad opuszczonej szyby.
Przechodząc obok wepchnąłem dłonią jej głowę do środka.
-Trzymaj. -podałem jej reklamówkę, a potem przekręciłem kluczyk w stacyjce.
-Nie mogę jeść, bo sukienka uciska mój brzuszek. -wydęła dolną wargę.
-Eh...to zdejmij sukienkę. -powiedziałem to, bo zaczęła mnie denerwować, nie sądziłem, że to zrobi.
-Musisz dać mi bluzę.
Kazała mi się odwrócić, ledwo, ale udało jej się przebrać. Bluza była jej prawie do kolan, a i tak dłuższa niż jej sukienka.
Była jak dziecko, i to takie ułomne. Zjadła dwa kabanosy, którymi ledwo trafiała do buzi, a potem zaczęła mnie dokarmiać. Po trzecim mówiłem, że już nie chcę, ale chyba nie rozumiała co do niej mówię.
Gdy wchodziliśmy do domu połamała obcas, ale nawet nie zwróciła na to uwagi.
-Niedobrze mi. -oznajmiła, gdy próbowaliśmy pokonać te piekielne schody. To było bez sensu, więc wziąłem ją pod pachę i pobiegłem do łazienki. Na szczęście udało się dotrzeć na czas.
-Trzeba było więcej pić. -burknąłem trzymając jej włosy. Nienawidzę, gdy się tak upija, już nie chodzi o to, że wymiotuje, ale gdybym nie zadzwonił mogłoby się coś stać. Trudno było ją ogarnąć, bo już kompletnie nie kontaktowała. Udało jej się umyć zęby, ale makijaż to był koszmar. Kiedyś nawet po pijaku go zmywała, więc postanowiłem się tym zająć. Kto by pomyślał, że to tyle roboty.
-Poczekaj, musisz się przebrać. -podniosłem ją, gdy jak zwłoki leżała na łóżku.
-Nie możesz.-odepchnęła moje ręce. Teraz jej to przeszkadza?
-Nie będę patrzył. -westchnąłem i już nic nie powiedziała, więc zdjąłem z niej moją bluzę i założyłem koszulkę, która leżała pod poduszką. -Gdzie twoja mama?
-W Londynie. Chyba. Źle się czuję. -wymamrotała.
Czyżby?
-Mam zostać?
-Mówiłam kiedyś, że złoty chłopak z ciebie? Złoty chłopak z ciebie! Zawsze mi pomagasz, dzięki tobie żyje. Groziła mi śmierć głodowa, a ty przyniosłeś mi kabanosy. Jeszcze nikt nie dał mi kabanosów! Mam nadzieję, że pójdą w cycki. -w czasie, gdy mówiła praktycznie do siebie, rozbierałem się. -Słyszałam, że kabanosy idą w cycki. Ciekawe czy to prawda.
-Ciekawe. -przerzuciłem ją na jedną stronę łóżka i położyłem się obok.
-Jesteś na mnie zły? -położyła dłoń na moim brzuchu.
-Nie. Po prostu idź już spać.
-Mogę dać ci czekoladę. -powiedziała zachęcająco.
-Nie chcę czekolady, chcę spać.
-Przytul mnie. -poprosiła, a może raczej rozkazała po dłuższej chwili zaspanym głosem, ale nie zareagowałem. Chyba ostatni chłopak jaki tu nocował to Leo. Zastanawiałem się czy ja faktycznie znam prawdziwą Kate. Może cały czas udawała i po prostu lubi facetów. Nieważne kto, aby okazał jej trochę zainteresowania, przytulał, całował, bez żadnych uczuć. Może jest socjopatką i nie ma uczuć, jest jej wszystko jedno, czy to ja, Leo, czy jakiś gość z imprezy.
Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem.
Chyba upiłem się powietrzem, które wydycha.
-Charlie kłamałam. -szepnęła wtulając twarz w moją klatkę piersiową.
-Z czym kłamałaś? -spojrzałem na nią. Nie byłem pewien czy to kolejna pijacka gadka czy to na poważnie.
-Ze wszystkim.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemson!
Jak tam wakejszyn?
Ja ogólnie od wczoraj miałam być w robocie, ale borówki nie urosły i mam dodatkowe 2 tygonie opierdalania się...gdybym wiedziała poszłabym do normalnej pracy.
A wy? Jakie macie plany?
Ostatnio napisałam, że rozdział będzie inny, bo nie dotyczy tylko relacji Charlie-Kate, ale bardziej niezaspokojonych ambicji Kate xd
Podobał wam się? Może troszkę nudny, ale no...
A i ktoś może poleci jakąś fajną książkę?
Miłego dnia
-Kate xx
Chcę mi się spać i nie piszę komentarza, pierdole XDDD
OdpowiedzUsuńMoże troszkę za dużo "dorosłych" spraw, ale naprawdę mi się podobał.
Lubię osoby (wymyślne lub nie), które walczą o swoje i nie poddają się.
Bo, cóż, do naszego celu nie ma drogi na skróty i musimy iść nawet najtrudniejszą drogą.
Osiągnięcie wymarzonego celu - to się nazywa nagroda.
Cóż, Charlie, jak zresztą zawsze, jest w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie.
Kurde, jestem naprawdę zmienna, jeszcze niedawno go nienaiwdizłam, ale... on chce, żeby ona była szczęśliwa, to wszystko.
I cóż, stał się z powrotem moim idolem, więc kocham go XD
Ciebie z resztą też.
Wakacje mijają w sumie okej, nie wychodziłam przez tydzień z domu, ale znów zaczynam i jest supi, brakowało mi innych ludzi.
Do pracy idę za dziewięć dni i bardzo mi się nie chce, ale nie potrwa to długo XDD
Życzę weny i wytrwałości w opierdalaniu się
~ Edi
Stop my lady,zmiana planów, właśnie wróciłam zone plantacji xD nie opierdalam się xD a gdzie będziesz pracować?
UsuńOgólnie też lubię ludzi którzy coś robią w swoim życiu, pomagają itd, i sama chciałabym mieć taki zapał cóż...
+trochę zdziwko, że polubiłaś lenehana
UsuńJakby na to patrzeć, to on chce tylko, żeby ona była przy nim szczęśliwa
UsuńIdę zrywać wiśnie, których nie jest dużo
~ Edi
O, a książki to polecam całą sagę Harry'ego Potter'a ❤
Usuń~ Edi
Wiśnie? Borówek też słabo
UsuńA jeżeli chodzi o książkę, to czytałam kiedyś, ale to nie to samo gdy znam prawie całą fabułę xd
Wakacje jak na razie nudne 😉 Rozdział super jak zawsze, szczerze nie mogłam się już doczekać kiedy się pojawi😂 A polecieć ci mogę "mój mały chłopczyk" na wottpadzie 😉
OdpowiedzUsuńNie zainstalowałam wattpada xD wolałabym książkę w papierowej postaci xD Ale dzięki, prawdopodobnie i tak to przeczytam i cieszę się, że podobał ci się rozdział :)
UsuńSzczerze to nawet nie czuje tych wakacji.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału fajnie, że Kate chce pomóc tym dziewczynom. To strasznie mile i szkoda, że nie ma takich osób w świecie realnym, bo napewno by sie przydały.
I WOGOLE KATE I CHARLIE ZNOWU RAZEM UHUHU!
Kibicuje im cholernie i zawsze bylam i będę #teamlenehan
Nawet wymyśliłam im shipa - Katlie (tak wiem, że beznadziejny XDDD)
Co do opowiadań godnych polecenia to 'Get used to it' o Jasiu Dąbrowskim, 'Maths' o Mendesie, 'Teenage Dirtbag', ale to pewnie już czytałaś 'Living with the badboy', 'Złamaliśmy zasady' i 'Nowa'. Wszystko znajdziesz na wattpadzie.
Do następnego, weny i tak dalej.
`~ Maddie
O ile teraz mi się przypomniało, że super książka do przeczytania jest 'Milion cudownych listów' Jodi Ann Bickley. Strasznie podnosząca na duchu oraz motywujaca. Możesz więcej przeczytac o niej w internecie:)
Usuń`~Maddie
Oo słyszałam o tej książce, ponoć ed sheeran ją polecał xd
UsuńDzięki bardzo, w weekend będę w domu więc prawdopodobnie wypożyczę :)
Super rozdział!
OdpowiedzUsuńSuper,że Kate przyznała się do tych kłamstw? Fajnie by było jakby w następnym rozdziale Charlie zapytał ją o nie 😊
Rozdział nudny? Żartujesz. Świetny!
Mówię Ci NIGDY tak się nie uśmiałam! Najlepsze było,jak oni wracali z tej imprezy. Najlepsze!
Koncert charytatywny? Zanim napisałaś,ja już wiedziałam,że Kate poprosi BAM. 😂
Leo i Charlie wreszcie w miarę pogodzeni! Tak na to czekałam!
Spełniasz wreszcie moje życzenia 😂. W pierwszym swoim komie pisałam,że ja zawsze będę za Charliem czy coś takiego 😁.
U mnie wakacje świetne! Byłam już w Austrii,Czechach,Włoszech i San Marino,w sobotę jadę na kurs skrzypcowy. W sierpniu też 😊.
Książki mimo że je kocham Ci nie polecę 😊. Jestem trochę młodsza niż Ty,nie wiem jakie lubisz. Ja najbardziej lubię Fantasy 😉
Wiem,że sobie poradzisz 😊
Życzę weny,miłego leniuchowania 😂
Ola❤
Koniec leniuchowania xD praca, praca i jeszcze raz praca xd
UsuńZazdroszczę ci, ja w wakacje co najwyżej nad jezioro pojadę xd
Oluju przeczytałam ten rozdział dwa razy XD CUDO NO XD I w końcu się pogodzili ci chłopcy �� fajnie fajnie XD
OdpowiedzUsuńWakacje jak na razie nie za fajne, chociaż od wczoraj jestem na promie i no całkiem spoko. Pomińmy fakt że leżę cały czas w łóżku bo się źle czuje XD
Ogólnie to z książek słyszałam że fajna jest seria "After" ale ja polecam "Playlist for the dead". Jestem na 10 rozdziale i jak na razie jest zajebista XD
Do następnego!
~Quel