piątek, 27 października 2017

27.

Nananananananana!
Mój pierwszy dzień! Tak.
Jestem zdenerwowana, podekscytowana, ciekawa i cieszę się jak cholera.
Cameron pomógł mi ogarnąć moją kawalerkę 5x5 i da się mieszkać. Może nie jest ani duża ani piękna, a położenie jest fatalne, ale dam sobie radę.
Plan zajęć jest tak zły, że szkoda gadać. Mam dużo okienek między zajęciami w ciągu, których nie będzie mi się opłacało wracać do domu na końcu miasta, mam też na późniejsze godziny przez co kończę później. Zawsze wolałam mieć zajęcia od rana, kończyć wcześniej i mieć wolne, cóż nie można mieć wszystkiego.
Dziś miałam od 10.45 do 13.45, a potem od 15.00 do 18. Będzie chujowo, więc postanowiłam ubrać się na luzie. Pomalowałam rzęsy, brwi, przypudrowałam twarz, a do torby spakowałam portfel, telefon, notatnik, długopis, okulary i termos z kawą. 



Pewnie miałam coś jeszcze wziąć, ale oczywiście pobiegłam do metra.
Muszę jeździć dwoma, plusem jest to, że każdy jeździ co 10 minut, więc nawet jak się spóźnię to nic ma wielkiej biedy. No chyba, że jest się mną i wychodzi się na ten na ostatnią chwilę i do tego się spóźnia. Kurwa. Oczywiście, że się spóźniłam pierwszego dnia.
Wbiegłam do budynku, który był jak wymarły. Zajęcia miałam w V8 co to kurde znaczy?
-Przepraszam, gdzie jest V8?-podeszłam do pani, która stała na szatni.
-Na samej górze po lewej, Skarbie. -uśmiechnęła się przesympatyczne.-Współczuję ci, pan Hale nie toleruje spóźnialskich.
Szybko wbiegłam po wielkich schodach i wręcz rzuciłam się na drzwi. Oczywiście, że wszyscy na mnie spojrzeli wraz z wykładowcą, który zaczął już zajęcia.
-Przepraszam.-powiedziałam zadyszana i obserwowałam jego reakcje. Uniósł brwi, a jego czoło zmarszczyło się.
Jezu to było ciacho. Wyglądał na około 27 lat, smukły, wysoki, brązowe loczki opadały na jego zmarszczone czoło i był w błękitnej koszuli podwiniętej do łokci.
-Pani to? -oparł się dołem pleców o biurko.
-Kate Porter.
-Proszę, proszę usiąść. -założył ręce na pierś i powiedział to z lekkim sarkazmem. Wiedziałam, że na tym się nie skończy. Usiadłam w drugim rzędzie z brzegu z dala od innych, nie chciałam już robić szumu wokół swojej osoby.
-Kate Porter. -powtórzył pan Hale, jak powiedziała pani z szatni, i zaczął patrzeć coś w swoim laptopie. -Dopiero po dwóch latach zdecydowała się pani na studia... A nie. Dopiero w tym roku ukończyła pani szkołę wyższą... W Polsce. -podniósł na mnie wzrok. -Jak to możliwe, że tak późno? Nie zdała pani? I przyszła na prawo? -uniósł kącik ust i tak, wyglądał seksownie, ale bez przesady... Mam mu tłumaczyć historię mojego życia przy wszystkich?
-Przypadek losowy. -poprawiłam się na krześle.
-Mhm... Spóźniła się pani na pierwsze zajęcia. -zabrał z biurka jakąś kartkę i zaczął iść w moją stronę. -To raczej niekulturalne, a powiedziałbym nawet to brak szacunku dla mojej osoby i mojego czasu, który z własnej, dobrej woli wam poświęcam. -przymknęłam oczy i przełknęłam głośno ślinę, gdy uderzył dłonią o moją ławkę. -Podpisz się. -zabrał dłoń pod którą była kartka z podpisami jak się domyśliłam studentów.
Trzęsącą ręką podpisałam się i gdy jeszcze nade mną stał wyjęłam okulary, które założyłam na nos, notes i długopis.
Zdaję sobie sprawę z tego, że moje okulary to niewypał, bo kupując te wielkie szkła ze złotą oprawką byłam z mamą i śmiałyśmy się z tumblr girl. Rzadko ich używam, bo tylko gdy jestem w domu, więc za bardzo się nie przejmowałam.
Resztę wykładu uważnie słuchałam czując na sobie nieprzyjemny wzrok profesora.
Kolejny wykład był dość nudny, a potem miałam przerwę. Usiadłam w kawiarni i dopiero wtedy wzięłam do ręki telefon.
/Charlie/
Jak pierwszy dzień?
/Cameron/
Ile mord już obiłaś?
Charliemu napisałam, że już podpadłam, a Cameronowi, że jest idiotą.
Miałam swoją kawę, ale głupio mi było siedzieć z własnym prowiantem więc zamówiłam late. Pisałam trochę z Charliem, jego była szefowa poprosiła o pomoc i gdy będzie miał czas będzie chodził do studia.
-Pani Porter. -powoli podniosłam głowę, bo ten seksowny głos nie kojarzy mi się dobrze.
-Profesor Hale. -wydusiłam uśmiech. -Może się pan dosiądzie? -to był bardziej żart, bo on przecież mnie nie lubi. A przynajmniej tak mi się wydawało.
-Chętnie.-odpowiedział z tak samo sztucznym uśmiechem i autentycznie się dosiadł. -Ma pani przerwę?
-Ponad godzinę.
-Rozumiem, to popieprzone. Ja mam dwie. -napił się kawy, a ja wytrzeszczyłam oczy. -Hm? Jestem normalnym człowiekiem, to nie jest tak, że jestem sztywny.
Spojrzałam na jego marynarkę i teczkę.
-Nie sądziłam tak.
-Jeżeli chodzi o pani spóźnienie na mój wykład... Niechpani nie robi tego więcej. Jeżeli bym pani odpuścił straciłbym autorytet, a ci gówniarze by mnie zjedli. Prawo jest najgorsze...
Za bardzo nie wiedziałam co mam powiedzieć, bo co mnie to obchodzi?
-Miałam pewne niedogodności.-powiedziałam tylko. Nie wiedziałam jak mam się zachować, gdybym nie patrzyła na niego to by pomyślał, że go nie słucham, a jakbym patrzyła to by pomyślał, że się gapię, bo cholera... On naprawdę jest przystojny.
-Jakie? -pomieszał swoją kawę, jaki ciekawski.
-Korek. Był korek.
-Okay. Miło, że cię tu spotkałem, bo... Ma pani bardzo ciekawą, że tak powiem, biografię. Niech pani nie zrozumie mnie źle. To pani organizowałaś ten koncert w Cardiff?
-Dałam pomysł, organizowała to masa ludzi.
Nienawidzę, gdy ludzie mówią "o gratuluję tego koncertu" albo, że zrobiłam świetną robotę. Nie zrobiłam tego sama, a właściwie sama to gówno bym zrobiła.
Jego mina była zabawna, chyba brzmiałam niemiło, a nie chciałam, naprawdę, ja się go boję.
-Czasami pomysł jest najważniejszy. Możesz mi trochę o tym opowiedzieć?
To było cholernie niezręczne, bo gdy opowiedziałam mu o organizowaniu koncertu i to tak ze szczegółami zaczął pytać dlaczego jestem dwa lata do tyłu itd.
***
Miałam iść na stacje metra, ale zobaczyłam blondynka, który stał na parkingu i rozglądał się dookoła.
-Na mnie czekasz? -podeszła, a on wręcz się zaśmiał.
-Ojej, co oni z tobą zrobili. -odepchnął się od samochodu i podszedł mnie przytulić.
-Charlie, skąd wiedziałeś o której kończę? -odsunęłam się, a on zaczął poprawiać moje włosy.
-Nie odpisywałaś to sprawdziłem w internecie. -otworzył dla mnie drzwi samochodu, a potem usiadł za kierownicą.
Nie powiedziałabym, że jesteśmy jakoś blisko, nie widziałam go od dłuższego czasu, tylko od czasu do czasu piszemy smsy. Tyle.
Akurat przed autem Charliego przeszedł profesor Hale, albo mi się wydawało, albo przez dłuższą chwilę utrzymaliśmy kontakt wzrokowy, chyba nawet musiał odwrócić głowę.
-Kto to? -blondyn przekręcił kluczyk.-Zapnij pas.
-Wykładowca, opierdolił mnie za to, że spóźniłam się na jego zajęcia, a potem dosiadł się do mnie w kawiarni. -zapięłam pas.
-Jak się dosiadł?! Przecież to nauczyciel!
-Spokojnie, no nie wiem. Pytał dlaczego jestem dwa lata później i nawet wiedział o koncercie. Skręć w prawo. Charlie w prawo.
-Zjesz u mnie kolację. -oznajmił.-On w ogóle tak może? Jesteś jego uczennicą do cholery. -zdjął czapkę i rzucił do tyłu.
-Znaczy no wiesz... To była tylko rozmowa.
-Boże...czy nawet nauczyciele muszą cie podrywać. -blondyn zatrzymał się na podjeździe.
-Nie podrywał mnie. -przekręciłam oczami. -Rozmawialiśmy tak normalnie.
-Kate, on nie mógł oderwać od ciebie wzroku. -wysiedliśmy z auta.
-Leondre już wrócił?
-Ta, miał dzisiaj dwa wykłady.
Wbiegłam do domu, najpierw rozejrzałam się po salonie, a potem poszłam do kuchni. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam go przy garach, ale od razu podbiegłam i złapałam go za pośladki.
-Aaa! -pisnął jak dziewczynka, a gdy tylko się odwrócił przytuliłam go. -Jeju Kate. -zaśmiał się i objął ramionami.
-Tęskniłam. -podniosłam głowę, żeby zobaczyć jego uśmiechnięty ryj.
-Ja też Mała.
-Musicie wszyscy tak na mnie mówić?
-A masz w ogóle metr pięćdziesiąt? -przymrużył oczy i zaśmiał się.
-Aj weź, to, że tobie udało się urosnąć nie znaczy że możesz czuć się lepszy. -odsunęłam się i spojrzałam na garnki. -Co gotujesz?
-Coś pysznego.
-Wy idioci... Nawet wam to przez gardło nie przejdzie.
-Pf...gotowane warzywa i kurczak. Coś pysznego. -odwrócił wzrok. -Charlie mówił, że to jesz. -szepnął zanim wszedł blondyn.
Kochani są.
-Masz jeszcze trochę piersi z kurczaka?
Okazało się, że w zamrażarce były frytki, więc mimo ich sprzeciwu zrobiłam im smażoną pierś z kurczaka i frytki, zajęło to 20 minut i usiedliśmy przy stole. Nawet nie spojrzeli na to co zrobił Leondre, bo rzucili się na frytki.
-Jak tam pierwszy dzień?
-Już podrywa ją jakiś profesorek.
-Nie podrywał, piliśmy razem kawę. -przekręciłam oczami.
-Kawę? Z wykładowcą?
-Mówiłem jej, ale stwierdziła, że to nic takiego. -blondyn odsunął talerz.
-A poznałaś kogoś?
-Em... Wszyscy wyglądają jak buce. Dziewczyny miały koszule, spódnice... Wyglądałam przy nich jak lamus.
-Wyglądasz ładnie. -brunet uśmiechnął się do mnie. -Prawnicy mają to do siebie, ale na pewno kogoś poznasz.
-Tak, nie chcę być wyrzutkiem. Jak od was mam wrócić do domu? Zaraz będę się zbierała.
-Odwiozę cię, ale musisz jeszcze trochę posiedzieć. Nie smakuje ci? -spojrzał na mój talerz. Było smaczne, ale na prawdę nie miałam ochoty na jedzenie.
-Nie, jest bardzo dobre, aż się dziwię.-zaśmiałam się do Devriesa.-Ale nie jestem głodna.
Podejrzewam, że to spojrzenie, którym się wymienili miało być subtelne, ale im kompletnie nie wyszło, więc zjadłam jeszcze trochę.
***
*CHARLIE*
Po pracy od razu pojechałem po Kate. Miałem jeszcze 10 minut, wiec wszedł do budynku i usiadłem na jednym z foteli.
Muszę ją przekonać, żeby zamieszkała z nami, bo jej ulica to kompletne slamsy, co druga osoba to dwumetrowy czarnoskóry w workowatych spodniach, nie jestem rasista, ale okolica nie wygląda na bezpieczną.
Jej mieszkanie to pewnie niezłe gówno. 
Po jakimś czasie wszyscy zaczęli wychodzić i ani śladu po mojej Kate. Jej rozkład miałem na telefonie, więc spytałem przemiłej pani, gdzie znajdę taką salę i poszedłem na samą górę. Łatwo było ją znaleźć, po prostu były na tym piętrze tylko jedne otwarte drzwi.
Powoli poszedłem i najpierw usłyszałem męski głos, a potem zobaczyłem tego profesorka, który stał za blisko mojej Kate. Wyprostowałem się i zapukałem żeby w końcu na mnie spojrzeli.
-Kate śpieszymy się. -twardo powiedziałem, patrząc na tego gościa, który nawet się od niej nie odsunął.
-Mhm. -poprawiła torbę na ramieniu i podniosła głowę, bo wcześniej nawet na niego nie patrzyła. -Dziękuję bardzo, jeżeli będę miała jakiś problem to...
-Możesz się do mnie zgłosić. -facet zmierzył mnie wzrokiem, ale nie mógł długo nie patrzeć na moją Kate.
Brunetka powoli do mnie podeszła, a ja jeszcze w drzwiach położyłem dłoń na jej włosach, pocałowałem w czoło i pogłaskałem dwa razy ciągle na niego patrząc. Niech wie czego nigdy nie będzie miał.
Skurwiel.
Kate całą drogę była jakaś cicha i nawet nie chciała jechać ze mną na zakupy.
*KATE*
Miałam zły dzień i jedyne czego chciałam to poopierdalać się z Leondre. Charlie podrzucił mnie pod jego dom, a sam pojechał po zakupy.
Szczerze? Zatrucie pokarmowe byłoby przyjemniejsze niż to co tam zobaczyłam.
Weszłam i zobaczyłam mojego przyjaciela z tą rudą suką, która całowała się z Charliem.
-Dzień dobry. -zwróciłam na siebie ich uwagę. Gołąbeczki gruchały sobie na kanapie, znaczy on tylko trzymał rękę na oparciu kanapy za nią, ale i to o mało nie wywołało u mnie wymiotów.
Pamiętała mnie i to bardzo dobrze, bo jej uśmiech był tak wredny, że chciałam przywalić jej jeszcze raz. Kiedyś żałowałam, ale nie ma prawa zbliżać się do Devriesa.
-O cześć Kate, poznaj...
-Znamy się. -przerwałam mu i poszłam do kuchni żeby tam poczekać na Charliego i razem pomyśleć co z tym fantem zrobić.
Ona nie może być normalna jeżeli przekroczyła próg tego domu. Całowała się z Charliem i co? Teraz Leondre?
Siedziałam w kuchni pół godziny dopóki nie weszli oni.
-Wszystko okay? -spytał brunet wyjmując szklanki.
-Nie lubię ludzi, którzy... -chciałam powiedzieć coś niemiłego o tej suce, ale nagle ona wpadła na mnie ze szklanką wiśniowego soku, który zalał moją białą bluzkę. Nie czekałam długo.
-Ty wredna szmato zrobiłaś to specjalnie!
Odepchnęłam ją ona mnie i zaczęła się przepychanka. Była nie szkodliwa, do czasu... Leondre odepchnął mnie, a tą szmatę objął w pasie.
To był dla mnie szok, stałam nieruchomo i lustrowałam jego twarz.
-Wiedziałem. Zawsze masz jakiś problem! -wydarł się na mnie.
-Oblała mnie sokiem!-wskazałam na swoją bluzkę.
-Nie zrobiła tego specjalnie! Ale ty zawsze musisz coś odjebać! Lecz się dziewczyno!
Zawsze był taki cichy, nigdy na mnie nie krzyczał, nawet jak się kłóciliśmy, to były ciche kłótnie. A teraz?
Stał broniąc jakiejś przypadkowej dziewczyny. Nawet nie chodzi o to. Zawsze byliśmy po swojej stronie, do teraz. Teraz jakaś obca dziewczyna jest ważniejsza.
W moim gardle zebrała się wielka gula i ze spuszczona głową poszłam na korytarz.
-Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia. -powiedziałam pod nosem, gdy zakładałam buty i wyszłam.
Zdążyłam przejść kilkanaście metrów, a samochód Charliego zajechał chodnik.
-A ty gdzie? -spytał przez opuszczoną szybę. -Nie ma Leo?
-Pierdolę to wszystko. -chciałam go ominąć, ale otworzył drzwi, które we mnie uderzyły.
-Co się znowu stało? -wysiadł, a to że westchnął i przekręcił oczami wkurwiło mnie jeszcze bardziej.
-Gówno. Jeżeli mu niezależny na tej przyjaźni to mi tym bardziej. To nie jest tak, że tylko ja mam się starać.
-Kate co ty pierdolisz? -zmarszczył brwi.
-Nie wiem co się stało, naprawdę mi na nim zależało...-wplątałam w palce włosy z boku mojej głowy i pomyślałam, że nigdy więcej nie będę o niego walczyć, robiłam to za każdym razem, a on dalej swoje.
Zmieniłaś się.
Nie jestem taki jak ty.
Gówno prawda, to on się zmienił.
-Ale Kate... O co chodzi? -złapał mnie za ramiona.
*CHARLIE*
Nie było mnie góra pół godziny, a oni już się pokłócili. Czasami zachowują się jak dzieci.
Nawet nie mogłem zrozumieć co do mnie mówi, wyglądała na zdenerwowaną więc chciałem ją przytulić. Stały patent, ja próbuje ją przytulić ona mnie odpycha aż w końcu zaczyna się śmiać, ale Leo był za poważną sprawą by tak to rozwiązać.
-Charlie zostaw mnie do cholery! -odetchnęła mnie. -Spierdalaj!
Wyglądała jakby miała się rozpłakać, jeżeli bym jej nie zostawił, więc trochę się odsunąłem.
-Spokojnie. -uniosłem dłonie. -Co takiego zrobił tym razem?
Kate tylko uniosła brwi, jakbym powiedział coś nie tak i zaczęła odchodzić.
-Przyjaciel zawsze stanąłby po mojej stronie. -burknęła.
-Poczekaj odwiozę cię!
-Spierdalaj, mam nogi.
Chwilę patrzyłem na to jak odchodzi kręcąc tym swoim tyłkiem.
Pięknie.
Leo zjebał, a ja za to zapłacę, założę się, że na wesele pójdę sam.
Zabrałem się i pojechałem do domu. Kiedy wjeżdżałem na podjazd zobaczyłem dziewczynę idącą w przeciwnym kierunku do Kate. To pewnie od Leo.
Wziąłem zakupy i wszedłem do domu.
-Leo... Kurwa... O co znowu poszło? -reklamówki odłożyłem na ziemię i usiadłem obok załamanego przyjaciela. A raczej wkurwionego.
-Marudzi jak zawsze. -oparł się łokciami na kolanach i podparł głowę. -Czy ona nie może być normalna? Chciałbym w końcu znaleźć dziewczynę, bo jak narazie mają mnie za geja, ale Kate każdą odstraszy. Z każdą miała niewytłumaczalny problem. Wiesz co? -odwrócił głowę w moją stronę.-Ronnie wylała na nią sok, oczywiście niespecjalnie, a Kate rzuciła się na nią z łapami.
Chyba wszystkie Ronnie jej podpadają.
-Też bym się wkurzył gdyby ktoś oblał mnie sokiem. -wzruszyłem ramionami.
-Wkurzył. Nie popychał. Zawsze musi coś zjebać. Idiotka. -zrobiło się groźnie, gdy zaczął przeklinać. -Tylko dlaczego dla mnie? Perfidna, egoistka, myśli tylko o sobie i o tym jak bardzo jej ciężko, nie tylko ona ma problemy... -odwrócił głowę, a dla mnie to było za dużo.
Byłem w stanie zrozumieć jego złość, mógł ją opierdzielić, wyzywać od idiotek, cokolwiek, ale nie miał prawa mówić, że jest egoistką.
-Myśli o sobie? -prychnąłem.-A zapomniałeś już o wszystkim co zrobiła dla ciebie? Nie mówię już o tym co zrobiła dla szpitala... -machnąłem głową. -Przez cały czas była na twoje zawołanie. Miałeś problem z matmą? Proszę bardzo, za pięć minut była u ciebie, żeby cię nauczyć. Zawalała sprawdziany, bo wolała pisać twoje, żebyś mógł koncertować! Cholera Leo, dopóki nie przyszła do waszej szkoły nie miałeś znajomych. Cały czas mówiłeś, że cię lubiła zanim dowiedziała się o barsie i miała w dupie zdanie innych. Była zawsze, gdy tego potrzebowałeś. Ukrywała to, że nasze fanki traktują ją jak gówno, bo widziała jak bardzo są dla ciebie ważne. Nie skarżyła się, gdy wszystko ją przerastało, depresja, zaburzenia odżywiania, nigdy się nie skarżyła, nie narzekała na nic, więc nie masz prawa mówić, że jest egoistką! Zawsze ktoś inny był dla niej ważniejszy! -brunet spuścił głowę, pewnie dlatego, że zacząłem do niego docierać. -A wypadek? Zapomniałeś jak płakałeś w szpitalu, jak... -spojrzałem na jego nadgarstki. -To wszystko co działo się potem? Zastanów się chłopie co by było gdyby znów jej zabrakło. -końcówkę zdania prawie wyszeptałem.
Chyba oboje przypomnieliśmy sobie co wydarzyło się rok temu. Niewątpliwie to był najgorszy moment w moim życiu. Byłem szczęśliwy, miałem wspaniałą dziewczynę, przyjaciela, muzykę... Nie myślałem, że może się to zmienić w jednej chwili.
Kiedy ja piłem piwo z kolegami, oni byli o krok od...
Byłem poza zasięgiem, dlatego do szpitala przyjechałem dopiero po dwóch godzinach. Kate walczyła o życie, a ja byłem dopiero po dwóch godzinach. Wszyscy płakali, czekali, a ja dopiero dowiedziałem się co się stało. Kiedy moja dziewczyna walczyła o życie ja świetnie się bawiłem. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Lekarzom udało się ją uratować, ale każdy kolejny dzień był mało mniejszym koszmarem. Przez pół roku nie widziałem jej oczu, uśmiechu, nie słyszałem głosu, nie czułem słodkich ust.
Na początku spędzałam w szpitalu całe dnie, płakałem, zasypiałam ze zmęczenia i znów płakałem. W końcu skończyły mi się łzy i modliłem się o to, by wróciła, w końcu przyzwyczaiłem się do tego, że mogę jedynie na nią patrzeć, a Elizabeth zaczęła namawia mnie do powrotu na scenę. Nie chciałem jej zostawić, chciałem trzymać ją za rękę gdy się obudzi, ale wszyscy zaczęli mnie namawiać, wymyślili dyżury i mówili że Kate by tego chciała. Wróciłem na scenę tylko dla niej.
Niestety, nie mając jej obok oczywiście wszystko spieprzyłem.
Wytarłem oczy, które zaczęły zachodzić łzami i spojrzałem na bruneta.
-Zrób z tym co chcesz, ale zastanów się czy gdyby coś się stało byś nie żałował.-chciałem wstać, ale przyjaciel pociągnął mnie za rękaw bluzy żebym się nie ruszał.
-Jestem dla niej strasznym dupkiem.-spojrzał przed siebie i zmarszczył brwi -A ona... Ona jest taka kochana. Ale kurwa....nie chce żeby mówiła z kim mam się spotykać.
-Noi masz rację, tylko jej to powiedz. Bez kłótni. -spojrzałem na niego, a on pokiwał głową.-Przecież wiesz, że zrozumie.
-Heh, ostatnio ciągle się kłócimy, ale masz rację, nie chciałbym jej stracić. Możesz do niej napisać, czy wróciła do domu?
Zadzwoniłem, tylko szkoda, że odrzuciła.

środa, 4 października 2017

26.

Gdy z rana zeszłam na dół była tylko Holly. 
-Dzień dobry. 
-Hej. -uśmiechnęła się do mnie. Jejku ona jest taka słodka. Naprawdę, ma taki szeroki uśmiech, że nawet ja się uśmiechnęłam, mimo, że nie byłam wyspana. 
-Pomogę ci.-stwierdziłam widząc, że robi śniadanie. 
-Aha, jak tam impreza? -kątem oka spojrzała na moją dłoń. Miałam zdarte kostki, dziwne... Przecież tylko raz go uderzyłam.
-Bywało lepiej. 
-Mhm, eh Kate... -nagle odłożyła wszystko i stanęła do mnie przodem. -Nie denerwuj się tylko. Znamy się krótko, jest mi trochę głupio, że tak zawaliłam ci się na głowę i... Nie chce psuć relacji między tobą i Cameronem. Cieszę się, że ma taką przyjaciółkę, sama jestem ci wdzięczna. Jakby... Nie czuj zagrożenia z mojej strony. -spojrzałam na nią z niezrozumieniem, a ona spuściła wzrok.
-Słyszałaś naszą kłótnie? 
-Byliście głośno... 
-To już nieważne. Rozmawiałam z nim wczoraj i rozumiem. Sytuacja się zmieniła...
-Nie bądź zła. 
-Nie jestem. Naprawdę. -przestałam kroić warzywa. -Wiem, że może wyglądam na dziwną i ten dupek naopowiadał ci o mnie historyjek, ale chyba nie jestem złą osobą. -zaśmiałam się krótko. 
-Wiem, że nie jesteś. -objęła mnie ramieniem. -Gdyby ktoś uderzył Camerona zabiłabym. -zaśmiałyśmy się. 
-O moje dziewczyny robią śniadanie. -po schodach zszedł Cam, objął nas i pocałował Holly.-Siema stary. -pogłaskał jeszcze jej brzuch. -Ej może wyjdziemy gdzieś dzisiaj? 
-Jasne.-Holly uśmiechnęła się przez ramię. 
-Kate? 
Trochę się zdziwiłam, bo myślałam, że to pytanie było do Holly. 
-Em... Jeżeli chcecie spędzić czas sam na sam...
-Jeszcze będę miała go dość gdy zamieszkamy razem. -zaśmiała się Holly. -To jak? Muszę kupić coś w co wejdę. 
-Zakupy? -prychnął chłopak. -Odwołuje jednak. Idźcie same. 
-Bez łaski kochanie. 
-W sumie... Może po obiedzie. Mam jeszcze coś do zrobienia. 
***
-Dzień dobry, jest Charlie? -uśmiechnęłam się do zaskoczonej blondynki w średnim wieku.
-Charlie? 
-Charlie. 
-Em... Jest, jasne, że jest. -jakby się ogarnęła o co pytałam i wpuściła mnie do środka. -Charlie! -krzyknęła na mój gust trochę za głośno, ale nadal się uśmiechałam. 
-Czego krzyczysz...-blondyn szedł po schodach i skręcił do salonu. 
-Kate? -wytrzeszczył oczy. 
Nieźle go zaskoczyłam. 
Miał na sobie szare dresy i zwykły biały tshirt, nie był tak odwalony jak zawsze. Jego nos był lekko opuchnięty, a opatrunek na brwi zakrwawiony. 
-Cześć, przyszłam nie w porę? -uniosłam brwi. 
-Znaczy... Nie wiedziałam, że przyjdziesz. -powoli podszedł i zatrzymał się naprzeciwko mnie. 
-Miałeś mi pomóc z jazdą. Jeżeli nie masz czasu to... 
-Mam czas. -szybko zaprzeczył i spojrzał na swoją mamę. -Później skoszę trawę.
-Może po prostu umówimy się na kiedy indziej? -patrzyłam to na nią to na niego, byli zaskoczeni, czy to dziwne, że przyszłam? Co z tego, że nie było mnie tu wieki. 
-Nie, jest okay, zrobię to później. 
-Zrobisz to teraz, a ja sobie porozmawiam z Kate.-pani Karen pociągnęła mnie za ramię do salon. Brook się przywitała i poszła spowrotem grać na komputerze. Jejku jak ona wyrosła... 
-Jak tam Cameron? -spytała ostrożnie. Naprawdę wszyscy już wiedzą? 
-Przyjechał wczoraj. Zdaje sobie sprawę z tego, że wszytko się zmieni, ale kocha Holly. -kiwnęłam głową. -Jak jej rodzice się dowiedzieli, wyrzucili z domu i przez ostatni tydzień była u mnie. Była załamana, nawet nie chciała mówić o tym Cameronowi. W każdym razie pomogą im jego rodzice i będzie dobrze. -spojrzałam za okno, gdzie Charlie kosił trawę, był bez koszulki, a jego tatuaże wyglądały zajebiście. 
-Gdyby mój Charlie oznajmił, że będzie miał dziecko... Nie wiem sama. Na moim przykładzie to za wcześnie. Trzeba się ustabilizować finansowo, wziąć ślub, a przed tym przekonać się do tej osoby. 
-Rozumiem o co pani chodzi. I niech pani się nie gniewa, ale Cameron to super facet, lepszy niż ojciec Charliego, czy mój. Nie zostawi Holly. -bałam się trochę jej reakcji, ale ona się tylko zaśmiała. 
-Mam taką nadzieję. Mimo wszystko...najpierw powinni się ustatkować.
-Nie planowali jeszcze rodziny, ale nic już na to nie poradzimy.
-No tak. 
Rozmawiałyśmy dość długo, bo Charlie jeszcze poszedł wziąć prysznic i się ogarnąć. 
***
-Najpierw... 
-Lusterka, wiem. -przysunęłam sobie siedzenie i zaczęłam ustawiać lusterka. 
Najgorsze w jeździe jest to, że może coś pójść nie tak. Możemy narazić na niebezpieczeństwo siebie, a co gorsza innych. Najgorszemu wrogowi nie życzę tego co mi się przytrafiło.
Kilka miesięcy wyjętych z życia, strach, rehabilitacja, wracanie do normalność...
-Kate. -blondyn szturchnął mnie w ramię. -Musisz puścić ręczny. -przytaknęłam i po chwili ruszyłam. 
*CHARLIE*
Kate wydawałaby się świetnym kierowcą, jest bystra i rozważna, dlatego nie obawiałem się za bardzo. Początki były trudne, co dała gazu to hakowała, ale szybko załapała. 
-Patrz w lusterka. -pouczyłem, bo mimo, że jechała ja żółw to nigdy nic nie wiadomo
-Przecież patrzę. 
-Spokojnie, tylko mówię. 
-To nie mów! Przecież patrzę w te cholerne...!-nawet nie dokończyła, bo usłyszeliśmy dźwięk stuknięcia. Od razu serce mi stanęło. 
Zderzyliśmy się z innym samochodem. 
-Widzisz! Jesteś kierowcą do dupy! -z auta wyleciał facet, który wściekły przyglądał się blachom. -Co tak siedzisz, idź do niego! 
Kate była przerażona, powoli poszła do faceta, który z resztą słusznie zaczął na nią krzyczeć. 
-Moja maleńka. -sztucznie zapłakałem nad swoim samochodem. 
Ku mojemu zdziwieniu nie mówił nic o kosztach, tylko o tym, że Kate nie powinna wsiadać za kółko. 
Trochę się wkurwiłem, gdy wymachiwała rękoma przed jej twarzą, więc wysiadłem. 
-Grzeczniej -położyłem dłoń na jego ramieniu, żeby się odsunął. 
-Ta idiotka mogła spowodować wypadek! 
-Po pierwsze nie idiotka. -spojrzałem na auta. -A po drugie nie ma nawet rusy. 
-Ale mogła być! 
-Miała pierwszeństwo. -uniosłem brwi. 
Koniec końców koleś się zmył i nie było żadnych konsekwencji. Gdy wróciłyśmy do domu, mama tylko się zaśmiała. Też bym się śmiał, gdyby to nie było moje auto. 
Wzięliśmy coś do picia i poszliśmy do mojego pokoju. 
Mama mówiła posprzątaj... 
-Syf i nic więcej.-skomentowała i usiadła na łóżku najpierw zabierając z niego stertę ciuchów. 
-Nigdy ci to nie przeszkadzało. 
-Twojej mamie pewnie przeszkadza. 
-Niedługo wracam do Cardiff. Leondre się do mnie wprowadza. Właśnie, gdzie ty będziesz mieszkała? Moja propozycja jest nadal aktualna. 
-Dzięki, ale znalazłam kawalerkę, może małą, ale będzie okey. 
-Ej, no weź, przecież mieszkam blisko uczelni, mam duży dom, nie musiała byś płacić. 
-Charlie nie szukam sponsora. -zaśmiała się. 
Oczywiście, prędzej ona by mnie utrzymywała. Jest dumna, ale jeszcze ją przekonam. 
-Jak wolisz. A jak tam twoja... No wiesz. Depresja. 
-Ma się dobrze. -tym razem ja się zaśmiałem. 
-Psychiatra tak powiedział? 
-Ja tak powiedziałam. Jak organizowałam ten koncert nie miałam czasu chodzić na terapię i po prostu to przerwałam. 
-Przerwałaś?! -uniosłem się. To zły pomysł. Jeżeli nie wyjdzie z depresji, nie wyjdzie też z tej całej anoreksji. A jeżeli z niej nie wyjdzie...
-Obiaad!-krzyknęła mama z dołu, więc zeszliśmy. -Kate zostaniesz? 
-Em... Niee. Miałam z Holly iść na zakupy. -próbowała się wykręcić, ale ja wiem, że nie chodziło o żadne zakupy. Nie chciała jeść. 
-Po obiedzie Charlie cię odwiezie. Spytałam dla formalność, siadaj. -uśmiechnęła się i dziewczyna nie miała już nic do gadania.
Mama wymyśliła sobie dietę i teraz wszystko jest fit. 
Brook usiadła naprzeciw Kate, a ja obok. Jest już na tyle rozumna, że wie co się między nami dzieje.
Uwielbia Kate, zresztą tak jak moja mama i ciężko było jej pojąć, gdy Kate leżała w szpitalu, a potem jak się obudziła nie przychodziła do nas. Myślała, że już zawsze będziemy razem, zresztą tak jak ja. 
-Przepraszam, mogę dokładkę? -spojrzałem na Kate, która miała już pusty talerz. 
Wow. 
Mama spojrzała na mnie dumnie, a potem się uśmiechnęła.
-Oczywiście kochanie. 
-Możesz zjeść moje. -skrzywiła się Brooke
-Masz to zjeść, bo odłączę internet. Proszę. -oddała Kate pełny talerz. 
-Bardzo smaczne. 
-Eh... Tylko ty mnie doceniasz. -zaśmiałem się, bo te żarcie nie ma smaku i pewnie zaraz pójdę na pizze. 
-Charlie najchętniej by żarł tylko śmieciowe jedzenie. 
-Adoptowałabym cię. -uśmiechnęła się i poszła zanieść swój talerz do zmywarki.-A Elizabeth kiedy wraca? 
-Jakoś...już. Jeżeli się nic nie zmieniło. 
-To dobrze, bo odwiozę Brook do dziadków i wpadnę na plotki wieczorem. 
To dobrze, ja też. 
*KATE*
Fajnie było pójść na zakupy z kimś kto nie marudzi po 30 minutach. 
Cameron miał rację, jest taka jak ja. Chyba włączył jej się instynkt macierzyński, bo trochę matkowała, ale razem ze mną tańczyła w przymierzalni do little Hollywood. 
Szykowała się spora impreza, bo gdy tylko przyszłyśmy zostałyśmy zagonione do garów. 
Mama razem z Ann dawno się nie widziały i nadrabiały plotki, a ja nie mogłam doczekać się kiedy zobaczę Devriesa, ten gówniarz ode mnie nie odbiera. Nie mam pojęcia co znowu zrobiłam. 
Była piękna pogoda, więc ustawiliśmy wszystko na tarasie i dobrze bo było w cholerę ludzi. 
Ann, Cameron, Holly, Pani Victoria, Leondre, Pani Karen, Charlie i Caroline, jej mąż był w pracy, a Rush nadal jest zły. 
-Leondre pomóż mi przynieść napoje. -poprosiłam więc niechętnie wstał ze mną od stoły. 
-Co znowu zrobiłam? -spytałam spokojnie, wyjmując butelki z lodówki. 
-Nic. -wzruszył ramionami. 
-To dlaczego ode mnie nie odbierasz? -zagrodziłam mu drogę. 
-Dlaczego bym miał?-uniósł brwi i mnie odepchnął. 
-Bo się przyjaźnimy do cholery! 
-Ta. -burknął, dogoniłam go i uderzyłam go ramieniem, bo ręce miałam zajęte. 
-Leondre o co ci chodzi?! 
-O to, że do siebie nie pasujemy! Ciągle biegasz po imprezach, stałaś się agresywna...
-Ja? Agresywna?! 
-A co, nie? Ostatnio ciągle słyszę o twoich rozróbach. Ja nie jestem taki jak twoi znajomi... Nie lubię klubów, alkoholu i przemocy. Mnie to nie kręci. 
-Leondre znamy się trzy lata, a ty mi mówisz, że nie jestem dla ciebie dobrym towarzystwem? Okay, lubię imprezy i może ostatnio trochę przesadzam, ale chyba powinno liczyć się to jaka jestem dla ciebie, a ty osądzasz mnie po tym co słyszysz. Okay z tą dziewczyną przesadziłam, ale Dannego uderzyłam przez to co zrobił Charliemu. Gdyby ktoś cię skrzywdził zrobiłabym to samo, bo przyjaciele to całe moje życie. Brakuje mi ciebie. -złagodził swoją minę, więc chyba to do niego dotarło. -Brakuję mi tego jak całymi dniami siedzieliśmy przed telewizorem, biliśmy się i zawsze byliśmy po swojej stronie. Tobie nie? -spuścił wzrok. -Nie chcę żebyś chodził ze mną na imprezy, bo lubię to jak było zawsze. 
-Mi też tego brakuje. -przyznał. 
-Nie rób mi tego więcej proszę. 
-Cholera... Przepraszam. Ja tylko myślałem... Jestem inny od twoich znajomych. Zawsze coś spieprzę, powinienem przy tobie być, zwłaszcza teraz.
-Zwłaszcza zawsze idioto. -uśmiechnęłam się do niego. 
Lubię w nim to, że jest inny. Myślę, że gdybym go nie poznała stoczyłabym się na dno. Bym żyła tylko imprezami, piła, ćpała i niewiadomo co jeszcze. Jest taką moją ostoją. Uspokaja moje życie. 
-Idziecie? -wszedł Charlie i dziwnie na nas spojrzał. -Wszystko okay? 
-Już idziemy. -zaśmiał się brunet.
***
-Usłyszeliśmy jak Cameron mówił o zabawie w doktora. Byliśmy przerażeni, weszliśmy do pokoju i zaczęliśmy się pytać o co chodzi. -ciocia Ann opowiadała historię z mojego i Cameron dzieciństwa, wszyscy się śmiali, a my nie mogliśmy uwierzyć we własną głupotę. -Nie chcieli nic powiedzieć, dopóki nie zagroziliśmy odłączeniem telewizora. Wtedy Kate wyjęła z szafy swoje pluszaki. -zaśmiała się z moją mamą. -Bez głowy, bez ręki, albo z ręką innego miśka. -teraz wszyscy się zaśmiali. -Wyglądały jak z jakiegoś horroru, a wtedy powiedziała "Mamo Cameron mówił, że Adaś ma raka w ręku, ale chyba uciekł". Przyrzekam, z ich dzieciństwa można by było zrobić dobry serial komediowy i to dziesięć sezonów. 
Fajnie było się pośmiać z tego jakim było się debilem. 
Pierwsi wyszli Victoria i Leondre, z racji tego, że kobieta miała na rano do pracy, a my młodzi przenieśliśmy się na kanapę. 
Dziwnie było gdy Cameron obejmował Holly, a my z Charliem siedzieliśmy jak z kijem w dupie. 
-Byłaś pokłócona z Leo? -spytał Cam, faktycznie dało się wyczuć napięcie przez pierwsze 15 minut.
-Nie to, że pokłócona, po prostu mieliśmy sobie coś do wyjaśnienia. Rozumiesz... Wisiał mi hajs. -zaśmialiśmy się. -Ej, bycie komornikiem musi być chujowy. -stwierdziłam i odwróciła głowę do Camerona, zawsze rozmawiamy na jakieś bezsensowne tematy. -No wiesz, nikt cię nie lubi. 
-"Znajdę cię, a w końcu znajdę... "-zaśpiewał "hymn komorników" i znów mnie tym rozbawił.-Wiesz, że jak kichasz to staje ci serce? -też odwrócił do mnie głowę, byliśmy tak blisko, że widziałam naczynka na jego oku. 
-Serio?
-No. 
-A wiesz, że jak będziesz powstrzymywał się od ziewania to może ci wypaść szczęka? Moja koleżanka tak miała. W szkole. 
-Kłamiesz. -uśmiechnął się głupio. 
-Przyrzekam. 
-Przecież ty nie masz koleżanek. -zaśmiał się za co dostał w łeb. 
-Holly będzie miała do wychowania i dziecko i ciebie. 
-A propo. -wyprostował się. -Umówiłem się z chłopakami, opić moje dziecko i przyszłą żonę. -pocałował Holly w dłoń. -Idziecie ze mną? 
-Będzie Rush
-No raczej. 
-To nie. 
-Jak wolisz, pogadam z nim. -podparł się na moim udzie i wstał. 
-Charlie? 
Zdziwiłam się, bo Charlie... No to Charlie. Moi znajomi go nie lubią. 
-Muszę odwieźć mamę. Opijemy następnym razem. 
Cam wyszedł, Holly poszła spać, nasze mamy śmiały się na tarasie, a ja z Charliem zostaliśmy na kanapie. 
Byłam pewna, że zaraz zacznie jakieś akcje, ale nie. Nawet się nie przysunął. 
-O co chodziło z Leo? -spytał w końcu. 
-Nic ważnego. Już jest okay. 
-Skoro nic ważnego to możesz powiedzieć. -spojrzał na mnie i uniósł brwi.
-Mogę. Ale nie muszę. -uśmiechnęłam się sztucznie. 
-Leondre wie o naszej nocy. -założył ręce na pierś i westchnął. 
Aha? 
-Już wszystkim o tym mówiłeś?
-Musi wiedzieć, że WY nie macie szans. 
-Jesteś głupi. -uderzyłam go pięścią w ramię tak żeby to poczuł. 
Jezu, byłam pijana, to był błąd i nie chciałam żeby to się rozniosło. 
-Oddam.-spojrzał na mnie i zagroził. 
-Oddaj.-znów go uderzyłam, nic nie zrobił więc powtórzyłam to kilka razy, aż złapał mnie za głowę i przyciągnął do siebie. Chwilę się z nim szarpałam, a potem po prostu położyłam głowę na jego udach. 
-Boli? -spytałam delikatnie dotykając jego nosa i brwi. 
-Trochę.-pocałował moją dłoń.-Następnym razem odpuść, mógł ci oddać.
-Następnego razu ma nie być. -dotykałam palcami jego ust, nie wiem po co, ale zawsze się wydawały wąskie i małe, a jak patrzyłam z dołu to wyglądały wręcz kaczo
-Kiedy zdejmą ci te druty z zębów? 
Okay? 
-Za trzy miesiące. -usiadłam prosto. Nie lubię komentarzy na mój aparat to nawet nie był komentarz, chociaż równie dobrze mógł powiedzieć "zdejmij to, bo wyglądasz jak gówno w drucie". Mnie osobiście nie przeszkadza.
-To jak? Powiesz mi o co chodziło z Leo? 
-Nie odzywał się do mnie, po prostu sobie wyjaśniliśmy pewne sprawy. 
-Jakie sprawy? 
-Nasze sprawy. -na chwilę na niego spojrzałam.-Nie interesuj się. 
-Obraziłaś się? -lekko pociągnął mnie za włosy. -Co znowu zrobiłem? 
-Nic. Oglądam to. -wskazałam na telewizor, akurat leciało "Fake it".
-Nawet nie wiesz o czym to jest. 
-Bo ciągle gadasz.
-Widzimy się raz na rok, moglibyśmy porozmawiać, a nie oglądać telewizję. 
-Okay, co słychać? -usiadłam po turecku przodem do niego. 
-Miło, że pytasz wszystko w porządku.
-To dobrze, u mnie też. 
-Cameron i Holly będą mieszkać u ciebie? 
-Dopóki czegoś nie znajdą. 
-Ogarniasz to, że będzie ojcem? 
-W ogóle. -pokręciłam głową. -On sam zawsze będzie dla mnie dzieckiem z którym się wychowałam w Polsce. 
-Nie wiem, nie wyobrażam sobie dziecka przed trzydziestką. Poszaleli. 
-Bo dla ciebie najważniejsza jest kariera. 
-Spełniam się. -wzruszył ramionami. -To wcale nie jest taka sielanka przecież wiesz. 
-No wiem, podróże, koncerty, fani...-prychnęłam. 
Charlie tłumaczył mi to milion razy, ale chyba nigdy nie zrozumiem na co narzeka. Okay, masz mało czasu dla siebie, obowiązki, może nawet trochę stresu, ale jeżeli to kocha powinien akceptować to z wadami. Tak jak człowieka... 
-Przestań Kate, nie zrozumiesz tego. 
-Mówisz jak baba. Ciesz się z tego co masz. 
-Od twojego wypadku mam tysiące wiadomości o tym, że się zmieniłem. 
-Bo się zmieniłeś. -krótko się zaśmiałam. 
-Może, gdy byłaś w szpitalu, ale potem wszystko wróciło do normy. Gdy byliśmy razem obrażali cię, a gdy się rozstaliśmy zwrócili się przeciwko mnie. 
-Bo jestem zajebista. -szturchnęłam go z uśmiechem. -Przestań czytać te gówniane komentarze, zawsze znajdzie się ktoś kto powie, że źle robisz. 
-A jak ty uważasz? Robię dobrze? -jego wzrok mnie przeszywał, a ja próbowałam go nie urazić.
-Nie oceniam ludzi. Robisz to co uważasz za dobre.-stwierdziłam.
-Próbujesz się wykręcić. -przekręcił oczami.-Każdy popełnia błędy, ale bez przesady jestem obwiniany o całe zło świata. 
-Nie myśl o tym. -uderzyłam go dłonią w kolano i jakoś już ją tam zostawiłam
-Uważasz, że się zmieniłem, ale nie potrafisz powiedzieć co się zmieniło...
-Jak ci powiem to ty zaczniesz mówić mi i się pokłócimy. Bez sensu. 
-To lepiej nie, bo mam sprawę. -złapał mnie za dłonie, przez chwilę patrzył na nasze tatuaże, a dopiero potem podniósł wzrok. 
-Mam się bać? -zaśmiałam się nerwowo. 
Bałam się, że zapyta mnie o coś o co zaraz się pokłócimy.
-Oczywiście jeżeli się nie zgodzisz to nic... 
-Wygrałam. Nic nie robią. -weszły nasze mamy i Ann, która "wygrała", o cokolwiek chodziło. 
Puściłam jego dłonie i wyprostowałam się, gdy usiadły obok nas. 
-Karen uważała, że już jesteście na górze, Elizabeth, że was nakryjemy na kanapie, a ja wierzyłam, że jesteście grzeczni. -wszystkie wybuchły śmiechem, a my spojrzeliśmy na siebie. 
To było takie żenujące. 
-I co Kate? Idziesz z nami na wesele?-Pani Karen pochyliła się do przodu żeby na mnie spojrzeć.
-Nie zdążyłem zapytać mamo. 
-Jakie wesele? -uśmiechnęłam się z nerwów. 
-Mojego kuzyna.-blondyn położył rękę na oparciu za mną. -Nie mam dziewczyny, więc pomyślałem, że pójdziesz ze mną. 
Chyba był trochę zdenerwowany, może dlatego, że nie byliśmy sami i gdybym się nie zgodziła byłoby niezręcznie. A ja trochę się zdziwiłam, że to ta POWAŻNA sprawa, której się bała. 
-Jasne. -kiwnęłam głową. -Czemu nie. A kiedy będzie to wesele?
~~~~~~~~~
Siemson!
Jak tam?
Przepraszam, że rozdziały są tak z dupy, nie wiadomo kiedy, ale wiecie...szkoła xd
dziwnie jest tak nagle zacząć myśleć o maturze od której zależy trochę moje życie xd
Jak się podoba rozdział? 
powiedzcie cokolwiek czy jest nudno czy chcielibyście coś zmienić, może da się coś zrobić
no nic
do następnego
kc
-Kate xx